Z motyką na słońce
6 gru 2016 14:56

Choć Instytut Poligrafii PW od lat funkcjonuje pod inną nazwą, to dla jego absolwentów zawsze był i będzie ich Instytutem. Z okazji 45-lecia tej zasłużonej i wciąż ważnej dla branży poligraficzno-opakowaniowej placówki naukowej postanowiliśmy opublikować serię rozmów z wykładowcami, którzy najbardziej zapisali się w pamięci absolwentów. Jako pierwsi gościli nas dr Maria Czichon i prof. dr hab. Herbert Czichon, którzy w IP PW przepracowali razem ponad 40 lat. n Panie Profesorze, Pan był jednym z wykładowców-założycieli Instytutu Poligrafii? Herbert Czichon: To prawda, Instytut był moim oczkiem w głowie, a ponadto – jak mówi moja Żona – wciąż chciałem wspomagać przemysł poligraficzny. Po studiach chemicznych i dwuletniej pracy w Katedrze Chemii Fizycznej Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu trafiłem w 1956 roku do Centralnego Laboratorium RSW Prasa, przy ulicy Okopowej w Warszawie, które współorganizowałem. Laboratorium to zostało w 1960 przekształcone w Centralne Laboratorium Poligraficzne. W tym czasie (ze względu na znaczne ograniczenia importowe) sytuacja w przemyśle poligraficznym była bardzo ciężka i brakowało wielu materiałów do produkcji. Opracowałem więc i uruchamiałem produkcję wielu nowych materiałów, np.: n wywoływaczy fotograficznych do obróbki negatywów i diapozytywów, które umożliwiły normalizację procesów fotograficznych w zakładach poligraficznych; n roztworów kopiowych z polialkoholem winylowym i dwuchromianem amonowym do wykonywania chemigraficznych form drukowych, które wraz z roztworami pomocniczymi zastąpiły roztwory z kleju kostnego i dwuchromianu amonowego, będące często – ze względu na wysoką temperaturę termicznego hartowania – przyczyną zniszczenia chemigraficznych form drukowych; n roztworu kopiowego z gumą arabską z roztworami pomocniczymi do wykonywania offsetowych form drukowych, co umożliwiło normalizację wykonywania form offsetowych na blachach cynkowych; n lakieru offsetowego do wykonywania offsetowych form drukowych, który umożliwiał zwiększenie wysokości nakładu; n proszku Rafpol do rafinacji (oczyszczania) stopów ołowiowo-antymonowo-cynowych, których zanieczyszczenia tlenkowe zatykały ustniki stosowanych wówczas linotypów; n proszku Relopol do wykonywania podkładek termoreliefowych pod formy chemigraficzne, co poprawiało jakość odbitek typograficznych. Prawdopodobnie wymienione materiały budzą zdziwienie wielu obecnych poligrafów. Świadczą one o tym, jak wielka rewolucja techniczna dokonała się w naszym przemyśle. W 1962 roku zostałem wydelegowany do Zakładów Cynkowych „Silesia” na Śląsku w celu poprawienia ówczesnej marnej jakości produkowanych płyt cynkowych do wielostopniowego trawienia. We współpracy z zespołem Silesia opracowaliśmy i wdrożyliśmy do produkcji nowy stop cynkowo-ołowiowo-kadmowy oraz opracowaliśmy technologię szlifowania i polerowania płyt cynkowych. Opracowane płyty spełniały wszystkie wymagania i zaczęto je produkować dla kraju i na eksport. W międzyczasie pojawiła się technologia jednostopniowego trawienia. Namówiłem więc Zakłady Cynkowe „Silesia” do opracowania płyt dla tej technologii. Opracowaliśmy skład stopu cynkowo-aluminiowo-magnezowego, technologię jego rafinacji i walcowania płyt oraz zabezpieczania odwrotnej strony płyt za pomocą kwasoodpornego, termochromowego lakieru. Uruchomiona produkcja płyt umożliwiła ich eksport do wielu krajów Europy, Azji i Afryki, gdzie osobiście wdrażałem je w licznych zakładach poligraficznych. W Polsce również zaczęto stosować technologię jednostopniowego trawienia, która zastąpiła bardzo czasochłonną technologię trawienia wielostopniowego. Do jednostopniowego trawienia potrzebny był specjalny roztwór ochronny, który mój Zespół opracował i uruchomił przemysłową produkcję umożliwiając rezygnację z kosztownego importu. W 1963 roku zgłosiłem się w sprawie pracy doktorskiej do profesora Politechniki Warszawskiej Felicjana Piątkowskiego, który widząc moje zaangażowanie i pasję zaproponował stworzenie studiów poligraficznych. W roku 1966 przed Radą Wydziału Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej obroniłem pracę doktorską o warstwach fotorozpuszczalnych i fotoutwardzalnych oraz ich zastosowaniu w poligrafii i kartografii. W 1967 roku, po uzyskaniu poparcia Ministerstwa Kultury i Sztuki, został utworzony pierwszy rok studiów wieczorowych, a rok później – również dziennych. Już wówczas na jednym roku studiowało 60 osób. Patrząc z perspektywy czasu, porwaliśmy się z motyką na słońce. Nie mieliśmy nic: ani pomieszczeń, ani wykładowców, ani urządzeń. Z dniem 01.01.1970 r. zostałem służbowo przeniesiony do pracy w Politechnice Warszawskiej. Początkowo zajęcia dydaktyczne, prowadzone przez 4 etatowych pracowników (profesor Piątkowski, doc. Kwaśnik, dr Elsner i ja) oraz wielu pracowników zakładów poligraficznych, odbywały się w Centralnym Laboratorium Poligraficznym i w zakładach poligraficznych. Późniejsza kadra rekrutowała się z naszych absolwentów, przybywało urządzeń i było już znacznie łatwiej. Maria Czichon: Zaraz powiesz, że to ty również namówiłeś mnie na studia. H.C.: W pewnym sensie tak było; złożyłem taką propozycję, a że sama chciałaś, to trafiła na podatny grunt. Żona w 1964 roku ukończyła studia na Wydziale Chemicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Dzień po obronie podjęła pracę w Centralnym Laboratorium Poligraficznym, a później, podobnie jak ja, była również jednym z pierwszych pracowników Instytutu Poligrafii, w którym przepracowaliśmy razem ponad 40 lat. Znajomi śmiali się, że jestem przez 24 godziny na dobę pod kontrolą, ale mnie to nie przeszkadzało. M.C.: A nawet było ci wygodnie… H.C.: Bo żonę mam wspaniałą… M.C.: Zaletą wspólnej pracy był z pewnością fakt, że w domu nie trzeba już było opowiadać o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia, jakie były problemy, kto dokuczył itp. Więcej się wiedziało o współmałżonku. W domu można już było zająć się życiem rodzinnym. H.C.: Można było też podyskutować na tematy naukowe. Bywało, że mieliśmy różne zdania, ale zawsze dochodziliśmy do wspólnych rozwiązań. M.C.: Pracę doktorską z zakresu chemigraficznych płyt presensybilizowanych realizowałam pod kierunkiem profesora Piątkowskiego i obroniłam przed Radą Wydziału Geodezji i Kartografii PW. n Co uważacie Państwo za największy sukces, jaki udało się osiągnąć podczas wspólnej pracy zawodowej? H.C.: Tych sukcesów było kilka. Pierwszy to dofinansowanie, które na początku działania placówki otrzymaliśmy z Ministerstwa Kultury i Sztuki poprzez Zjednoczenie Przemysłu Poligraficznego, co pozwoliło nam na zakup maszyn i urządzeń, przystosowanie pomieszczeń i stworzenie instytutu naukowego z prawdziwego zdarzenia. Przez wiele lat zmagaliśmy się z różnymi instytucjami, które zajmowały część budynku, co znacząco utrudniało nasz rozwój. Dopiero w 1990 roku pozyskaliśmy cały budynek dla naszego Instytutu. Kolejny sukces to niejako „wychowanie” własnej kadry naukowej – pod moimi (10 doktorantów), profesora Piątkowskiego i profesora A. Makowskiego skrzydłami obroniono kilkanaście doktoratów. W ten sposób Instytut zyskał pracowników takich jak: dr Ewa Mudrak, dr Tomasz Dąbrowa, dr Stefan Jakucewicz, dr Jan Kowalczyk i dr Leszek Markowski. A z doktoratami nie było wówczas łatwo, ponieważ brakowało recenzentów. Wiele z naszych doktoratów – po moim tłumaczeniu – recenzowano w Wyższej Szkole Poligraficznej w Lipsku. Z kolei ja współpromowałem lub recenzowałem 9 prac doktorskich w Lipsku. Kiedyś w ciągu 8 lat od doktoratu należało zrobić habilitację lub pożegnać się z pracą naukową na uczelni. Później ten obowiązek zlikwidowano, czego skutki są odczuwalne do dziś. W celu zasilenia finansów Instytutu podejmowaliśmy wiele prac badawczych zlecanych przez zakłady przemysłowe. Dodatkową korzyścią wynikającą z tych prac było wzbogacanie naszej wiedzy od strony praktycznej i coraz głębsze wnikanie w problemy poligraficzne. Wiele naszych prac badawczych wdrożono do produkcji przemysłowej. Do najważniejszych należały: n unikalne chemigraficzne cynkowe płyty presensybilizowane wywoływalne wodą (zamiast rozpuszczalnikami organicznymi), które były eksportowane przez Zakłady Cynkowe „Silesia”; n offsetowe płyty aluminiowe presensybilizowane warstwą fotorozpuszczalną albo fotoutwardzalną, które były produkowane przez Zakłady Cynkowe „Silesia”, a ich produkcja została przerwana po otworzeniu rynków zagranicznych, gdzie ze względu na masową produkcję koszty produkcji były niższe; n płyty cynkowe dla budownictwa, które są produkowane przez ZC Silesia i szeroko eksportowane do dzisiaj; n wywoływacze do obróbki importowanych aluminiowych płyt presensybilizowanych, które są do tej pory produkowane; n folie do diazotypii wdrażane przez prof. Piątkowskiego, dr Marię Czichon i dr. Elsnera w Spółdzielni Chemik w Częstochowie; n technologia wykonywania płyt fotoreliefowych z kompozycji ciekłych wraz z urządzeniem Polirel do wykonywania form drukowych; wdrożona została w kilku zakładach poligraficznych, ale po kilku latach stosowania została wyparta przez importowane stałe płyty fotopolimerowe po znacznym obniżeniu ich cen. Uzyskaliśmy liczne nagrody, w tym: n nagrodę zespołową I stopnia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za działalność dydaktyczną; n kilka nagród Ministra Kultury i Sztuki za działalność badawczo-wdrożeniową; n 2 nagrody zespołowe II stopnia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za działalność badawczą; n nagrodę zespołową III stopnia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za działalność badawczą; n 3 nagrody II stopnia Mistrza Techniki Warszawy; n nagrodę zespołową II stopnia Mistrza Techniki Częstochowy; n 3 dyplomy uznania na Międzynarodowych Wystawach Nowości Poligraficznych Krajów RWPG „Sewdruk”; n kilkanaście nagród Rektora za działalność naukowo-badawczą. Przez 3 lata byłem zastępcą dyrektora Instytutu do spraw naukowo-badawczych, a przez 8 kadencji (24 lata) dyrektorem Instytutu. Cały czas starałem się o wysoki poziom kształcenia na studiach stacjonarnych i wieczorowych (przekształcanych później w zaoczne) oraz podyplomowych. Inną formą działalności, którą też uważam za sukces, było zorganizowanie 35 sympozjów technicznych z przedstawicielami firm zagranicznych i zapraszanymi poligrafami z całej Polski. Sympozja te przyczyniały się do podnoszenia poziomu techniki w naszych zakładach, a także umożliwiały wymianę doświadczeń i przyczyniały się do integrowania środowiska. M.C.: Był to czas, kiedy catering nie był stosowany, a sympozja trwały wiele godzin. W trosce o uczestników robiliśmy we własnym zakresie kanapki oraz częstowaliśmy napojami, kawą i herbatą. Nowoczesną poligrafię propagujemy jeszcze do tej pory przez artykuły o nowych rozwiązaniach technicznych. Wydaliśmy również skrypty z technologii offsetowych form drukowych i form fleksograficznych oraz reprografii i drukowania cyfrowego. Skrypt z form drukowych aktualizowaliśmy w 2011 r., a z fleksografii w 2012 r. n A jakie było najbardziej niezwykłe wydarzenie, które zapamiętał Pan z pracy w Instytucie? H.C.: Było ono tyleż niezwykłe, co nieprzyjemne. W rocznicę wypadków grudniowych po wybuchu stanu wojennego studenci drugiego roku urządzili strajk protestacyjny. Wówczas na uczelni organizacja partyjna miała duże znaczenie i jej sekretarz w imieniu egzekutywy wydziałowej PZPR zażądał, bym wystąpił do Rektora z wnioskiem o rozwiązanie całego drugiego roku. Organizacja partyjna nie miała takiego prawa, miałem je ja jako dyrektor Instytutu. Oczywiście odmówiłem, co miało swoje konsekwencje: mój wniosek na profesora – pomimo bardzo pozytywnych opinii samodzielnych pracowników naukowych – przeleżał w szufladzie egzekutywy partyjnej aż 8 lat. Wówczas każda nominacja naukowa musiała zyskać poparcie PZPR, a ja jako jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny z dyrektorów PW, nigdy do niej nie należałem. Tytuł profesora nadzwyczajnego, a później zwyczajnego uzyskałem już w okresie odwilży. n Którego studenta zapamiętaliście Państwo w sposób szczególny? H.C.: Oczywiście najbardziej pamiętam tych, którzy u nas w Instytucie pracowali. Mieliśmy wielu bardzo dobrych absolwentów, ale pensje nauczycieli akademickich nigdy nie należały do wy- sokich, więc niektórzy bardzo zdolni pracownicy po zrobieniu doktoratu odchodzili do pracy w zakładach poligraficznych. Jedna z moich dyplomantek, siostra zakonna, przez wiele lat prowadziła Drukarnię Papieską w Rzymie. Inna absolwentka jest dyrektorem największej drukarni wklęsłodrukowej w Szwajcarii. Wielu naszych absolwentów założyło swoje drukarnie, które z powodzeniem funkcjonują do dziś – jak np. Edward Dreszer, prezes Polskiej Izby Druku oraz jego syn, który również jest naszym absolwentem. M.C.: W wielu zakładach poligraficznych pracują małżeństwa „poligraficzne”, które poznały się w Instytucie Poligrafii. Troszeczkę przypisujemy tę zasługę sobie – jedno małżeństwo absolwentów nawet nam kiedyś powiedziało, że byliśmy dla nich swego rodzaju inspiracją. Pawelowie, Chęsowie do dziś przysyłają nam życzenia – to jest bardzo miłe. Do dziś także na targach czy konferencjach nasi absolwenci podchodzą do nas, opowiadają, jak potoczyła się ich kariera. Powiedziałabym, że naszym największym sukcesem są właśnie sukcesy naszych absolwentów – osobiste i zawodowe. H.C.: Narzekania studentów w czasie studiów okazały się ostatecznie dla nich korzystne. Kiedyś jeden ze studentów na targach w Poznaniu podszedł do mnie i zapytał, czy pamiętam, jak go oblałem. Dalej powiedział, że dobrze zrobiłem, bo wtedy wziął się porządnie do nauki, skończył studia i został dyrektorem dużego zakładu. Nasi absolwenci pracują praktycznie w każdym większym przedsiębiorstwie poligraficznym. M.C.: Zawsze bardzo ułatwiało mi to organizowanie „wycieczek” dla studentów. Założyłam sobie, że w każdym semestrze z naszych przedmiotów muszą odbyć się przynajmniej dwie, żeby studenci mogli uzupełnić swoją wiedzę teoretyczną i skonfrontować ją z praktyką Absolwenci bardzo przychylnie reagowali na moje prośby, a studenci pozytywnie oceniali tę formę zajęć dydaktycznych. n Próbowaliście Państwo kiedykolwiek policzyć, ilu mieliście dyplomantów? H.C.: To bardzo trudne, bo było ich wielu. Liczyłem do 300, a potem przestałem, ale myślę, że prace dyplomowe pisało u mnie ponad 450 studentów. M.C.: Ja miałam ich mniej, ale co najmniej 150. Bardzo sympatyczne są spotkania z byłymi dyplomantami; zawsze podkreślają, że w Instytucie panowała taka rodzinna atmosfera. H.C.: To również zasługa pracowników, których większość wywodziła się przecież z tej samej uczelni. Ta atmosfera zawsze była zauważana przez zagranicznych wykładowców i praktykantów, którzy odwiedzali nasz Instytut. M.C.: Często się mówi, że to nie tyle sama praca męczy, ile stosunki w niej panujące. W naszym przypadku stosunki zdecydowanie ułatwiały pracę. n Jak widzicie Państwo przyszłość Instytutu Poligrafii? H.C.: Mnie marzy się jego odrodzenie jako samodzielnego Instytutu, do czego potrzebujemy jeszcze dwóch samodzielnych pracowników naukowych. Udało mi się stworzyć możliwość habilitacji na Ukraińskiej Akademii Drukarstwa, z czego skorzystał między innymi dr hab. Stefan Jakucewicz, ale niestety inni nie poszli jego śladem. M.C.: Zazwyczaj jeśli się nie zrobi habilitacji siłą rozpędu, to potem jest coraz trudniej. Obowiązek habilitacji był jednak świetnym motywatorem. H.C.: Najlepiej byłoby, gdyby Instytut Poligrafii funkcjonował na prawach wydziału. To ułatwiłoby kształcenie pracowników naukowych i właściwe reprezentowanie interesów poligrafów. Ale do tego jest daleka droga. n To z pewnością podniosłoby rangę placówki, ale czy w obliczu dynamicznych zmian w branży poligraficznej i masowej cyfryzacji takie zmiany mają jeszcze sens? M.C.: Oczywiście. Papier, farby, kleje, folie czy maszyny wciąż są w zakładach poligraficznych stosowane i znajomość zależności zachodzących pomiędzy nimi jest niezbędna do prowadzenia niezakłóconego procesu produkcji. H.C.: W jednym z zagranicznych czasopism przeczytałem, że polska poligrafia jest na 5. miejscu w Europie. Uważam, że główną tego zasługą są nasi absolwenci, którzy często mają większy zasób wiedzy niż absolwenci uczelni zagranicznych. Potwierdzało się to w czasie spotkań naszych studentów ze studentami uczelni zagranicznych. n Dziękuję za rozmowę! Rozmawiała Anna Naruszko