Kiedy 15 lat temu analitycy finansowi zaczynali oswajać polski rynek z ekspansją handlową krajów azjatyckich, nikt nie przypuszczał, że stawiane wtedy hipotezy okażą się tak brzemienne w skutkach.
Niewidzialna potęga
W połowie lat 90. handlujących na warszawskim Stadionie X-lecia kupców z Wietnamu czy Chin żartobliwie nazywano „piątą kolumną” Azji. Jak się okazuje, ta uszczypliwość znalazła potwierdzenie w sferze ekonomii.
Oswajanie klienta z towarem o niemal identycznych właściwościach jak zachodnie produkty, a tańszym niekiedy o trzy czwarte rynkowej ceny, doprowadziło do powstania modelu określającego produkty azjatyckie jako najtańsze. Co prawda „ekonomiczna piąta kolumna” jest tylko mikroprzykładem i z pewnością działaniem zupełnie nieświadomym, ale dzięki temu ekspansja chińskich produktów na rynek polski była i jest zdecydowanie łatwiejsza. Obecnie coraz częściej słychać głosy, że Chiny są Państwem Środka, za którym płyną filozofie Konfucjusza. Biorąc pod uwagę aspekty społeczno-polityczne, jest to co najmniej przewrotne stwierdzenie, niemniej wielu psychologów społecznych, socjologów, a także ekonomistów zauważa, iż przez wzrost gospodarczy zaczynają się wzbogacać sami Chińczycy, co stwarza warunki do powolnej, aczkolwiek widocznej demokratyzacji kraju. Dotychczas jednym z głównych kontrargumentów w kwestii otwartości na współpracę gospodarczą Europy czy Ameryki stanowił ustrój polityczny, tymczasem wspomniane wcześniej komentarze skutecznie niwelują zły wizerunek mocarstwa. W dalszym ciągu inne kontynenty w obawie przed coraz większym zalewem produktów chcą być nastawione bardziej na eksport niż import (co zresztą patrząc na ekonomikę zysków i strat jest zrozumiałe), lecz widać wyraźnie, że zachodnie rynki przegrywają ze wschodnią matematyką. Nieustanne próby zwiększenia dochodów poprzez oszczędności nakazują zachodnim korporacjom przemysłowym uruchamianie taśm produkcyjnych właśnie w Chinach (ale nie tylko), gdzie nie grożą im związki zawodowe ani strajkujący pracownicy domagający się większych pensji. Śmieszą zatem wznoszone przez demokratyczne podmioty gospodarcze okrzyki o niewolniczej pracy, braku warunków socjalnych itp. To właśnie one przenoszą swoje patenty technologiczne do Azji i czerpią zyski z tych, których określają w ten sposób.
Dziś Chiny to PetroChina – największa spółka świata (ostatnio swoją kapitalizacją przekroczyła poziom amerykańskiego Exxona), to Cnooc, Bank of China czy Baosteel. To nie tylko tanie ciuchy, finanse, inwestycje w wydobycie rud metalu czy uranu. To buty Reebok, Brillance (pierwsza marka w Europie), samochody Geely, które stanowią olbrzymie zagrożenia dla VW Polo czy chociażby Rover, o którym już mówi się, że będzie chińską marką. Nic więc dziwnego, że Ameryka i stary kontynent starają się wszelkimi możliwymi metodami zablokować swobodne funkcjonowanie Chińczyków na ich rynkach. Problem jednak w tym, że omawianym rynkom, przez używanie argumentów pod postacią prawa, znikł z listy ostatni argument, który miałby skutecznie odstraszyć konsumenta od chińskich zakupów: jakość! Czy wielkie zachodnie korporacje lobbowałyby za ograniczeniem importu z Azji wiedząc, że mogą swobodnie konkurować z kiepską jakością produktu konkurencji?
Skośnooka poligrafia nad Wisłą
Do niedawna polski rynek poligraficzny sceptycznie podchodził do azjatyckich nowości. Winę za tę nieufność ponosi jakość produktów spoza drukarskiego asortymentu, oferowanych przez Chińczyków. Polacy potrzebowali wielu lat, aby przekonać się, że urządzenia „made in China” są wartościowym narzędziem w ich pracy. Natomiast wśród chińskich producentów wykształciła się świadomość, że stojąca na wysokim poziomie polska poligrafia nie idzie na kompromisy w kwestiach związanych z mało efektywną jakością pracy. Nasz rynek zalewany jest falą bubli, gigantyczną ilością sprzętu, którego jakość pozostawia wiele do życzenia. Problem jednak w tym, że to nie Chińczycy są odpowiedzialni za taki stan rzeczy, a my sami, Polacy. Wielokrotnie mieliśmy do czynienia z przypadkami, kiedy firma kupowała azjatycki sprzęt zupełnie anonimowy, niespełniający jakichkolwiek norm jakościowych, bardzo tani, ale bez możliwości serwisowania, naprawy gwarancyjnej itp. Sprowadzone urządzenie sprzedawane było dalej – polskim drukarniom. Nie sposób zliczyć przypadków, w których zwracano się do nas później z prośbą o pomoc – mówi Radosław Fryczkowski, prezes firmy Print Partner. – Obecnie polskie podmioty należą do najbardziej szanujących się klientów azjatyckich firm. Dzięki stale podnoszonym przez nas wymaganiom w rodzimych drukarniach znajdują się urządzenia wysokiej klasy, w cenach dostosowanych do kieszeni polskiego poligrafa. Tym samym chcąc nie chcąc należy odnotować, że z roku na rok coraz więcej polskich firm kupuje chińskie urządzenia. Coraz częściej polskie drukarnie decydują się na wymianę wyeksploatowanych części z zachodnich maszyn na azjatyckie. Od wielu lat wzrasta liczba wystawiających się na polskich targach branżowych producentów z Chin. Polscy przedsiębiorcy rynku poligraficznego systematycznie pielgrzymują do źródeł i oglądają coraz to bardziej innowacyjne maszyny. W naszym kraju niespotykaną dotychczas popularnością cieszą się urządzenia introligatorskie, które zyskały miano maszyn światowego formatu. Skośnooka poligrafia nad Wisłą to Purlux, JMD, Guowei, Founder Electronics i wiele innych znakomitych marek. Szacuje się, że do 2020 roku może pojawić się kilkadziesiąt gigantycznych przedsiębiorstw, chińskich marek, które będą zaopatrywać polskiego drukarza.
Na koniec warto jeszcze przytoczyć słowa prezesa radomskiej firmy Print Partner: Ekonomia nie zna się na patriotyzmie, a istotą naszej poligrafii jest jedno: wysoka jakość! Dotyczy to zarówno urządzeń, efektów pracy, jak i finalnego produktu. Problem jednak w tym, że trzeba wiedzieć, komu można zaufać w kwestii wyboru, zakupu i importu azjatyckiego sprzętu. Nasza praca pozwoliła nam prześwietlić na wylot chiński rynek poligraficzny. Wiemy doskonale, co stanowi dla Polaków optymalny asortyment, a co jest dla nich zagrożeniem. Wiele podmiotów poligraficznych wpada w sidła niemających jakiejkolwiek wiedzy co do produktu, niekompetentnych importerów czy pseudoznawców azjatyckiej technologii. Należy jednak pamiętać, że jeżeli zdecydujemy się nabyć urządzenie z Chin, to z całą pewnością nie takie, które jest marką anonimową, a jego eksploatacja będzie tak samo niska jak cena. Zakupy zarówno w przypadku maszyn, jak i części należy zlecać profesjonalistom.
Opracowano na podstawie materiałów firmy Print Partner