Produkcja dziełowa XXI wieku to już nie stutysięczne nakłady, na które wydawcy czekali rok albo i dłużej, w zależności od przychylności drukarni. Dziś i sto egzemplarzy to nakład, o który warto powalczyć. O tym, jak nowe technologie wkraczają na rynek książki i prasy rozmawiam ze Swapanem Chaudhuri, dla którego druk cyfrowy jest nie tylko zawodową, ale i osobistą pasją.
Czy wśród wydawców istnieje świadomość idei druku cyfrowego?
Owszem, i jest ona coraz większa. Wydawcy zrozumieli, że wiedza na temat tej technologii umożliwi im prawidłowe skierowanie do zleceniobiorców swoich publikacji. Miałem okazję robić analizy firm, biorąc pod uwagę ich działalność na przestrzeni ostatnich 3-4 lat. Wynikło z nich, że lata 2001-2004 były dla większości firm poligraficznych „chude”, w związku z czym drukarnie namawiały wydawnictwa do większych nakładów, które z oczywistych powodów są dla drukarzy bardziej opłacalne. Tego samego o większych nakładach nie mogą powiedzieć wydawcy, bowiem gdy przeanalizowali sprzedaż z ostatnich kilku lat, to w zależności od wielkości wydawnictwa stany magazynowe miały wartość od kilkudziesięciu tysięcy do nawet kilku milionów złotych. Czy nie lepiej, aby choć część tych pieniędzy spoczywała w banku w gotówce? Lub była w obrocie i „pracowała” na kolejne bestsellery? Myślę, że wydawcy zrozumieli, iż przynajmniej częścią nakładów powinna być produkcja niskonakładowa.
Niskonakładowa znaczy cyfrowa?
Niekoniecznie. To od drukarza zależy, w jaki sposób zaoferuje produkcję niskiego nakładu. Drukarnie zrozumiały, że dalsze trwanie na stanowisku: „minimalny nakład 1000 egzemplarzy” powoli przestaje mieć rację bytu. Zaczynają też powoli rozumieć, że ten niskonakładowy druk będzie jednak cyfrowy. Domeną offsetu stanie się format od B2 wzwyż, maszyny A3 i B3 będą powoli odchodzić do lamusa. Formaty te przejmie druk cyfrowy. Mówi się, że na następnym Ipeksie maszyn offsetowych ćwierćformatowych już nie będzie.
Odnoszę wrażenie, że wydawcy bardziej świadomi są możliwości i zalet druku cyfrowego niż drukarze. Niektóre wydawnictwa, „odbiwszy sięÓ kilkakrotnie z mniejszym zamówieniem od progów drukarni, postanowiły same zainwestować w druk cyfrowy.
Własna drukarnia cyfrowa to właściwe rozwiązanie dla wydawnictwa? Przykład WSiP-u, który jakiś czas temu zdecydował się zakończyć taką działalność, zdaje się temu przeczyć.
WSiP w ostatnich czasach poddawany był przekształceniom i jako firma giełdowa stara się przede wszystkim o to, aby zadowolić szeroki akcjonariat. Być może decyzja o likwidacji drukarni była podjęta przez nowy zarząd zgodnie ze zmianą strategii rozwoju, natomiast światowe trendy ewidentnie wskazują na angażowanie się przez wydawnictwa w druk cyfrowy we własnym zakresie. Miałem okazję obejrzeć cały proces produkcji wydawnictw akademickich na uniwersytecie w Harwardzie. Muszę przyznać, że byłem nim zachwycony. Tam każdy student, jeżeli nie ma możliwości pozyskać skryptu od starszych kolegów, może zamówić jego wydrukowanie w sklepie internetowym. A w Polsce? Studenci kserują podręczniki, bo w bibliotekach dostępne są ich 2-3 egzemplarze. A autor nic z tego nie ma.
Wracając więc do pani pytania: średniej wielkości wydawnictwa raczej nie powinny inwestować we własne urządzenia do druku cyfrowego, bo nie będą w stanie zapewnić im pełnego obłożenia. Nawet duże wydawnictwa powinny się zastanowić, czy większej elastyczności nie zapewni im kooperacja. W każdym prawie wydawnictwie są przecież „piki” produkcyjne i okresy, kiedy produkcji poza nielicznymi dodrukami praktycznie nie ma. A inwestycja w druk cyfrowy jest dość kapitałochłonna – samo dobrej jakości produkcyjne wielobarwne i czarno-białe urządzenie drukujące wraz z prostą introligatornią to koszt ok. 300 tysięcy zł.
Firmy, które mimo to zdecydowały się na posiadanie własnego sprzętu, mogą teraz więcej zaoferować autorom. Nowością na polskim rynku są bowiem wydawnictwa jednoosobowe, szczególnie w segmencie publikacji naukowych. Jeżeli autor zrozumie, co może mu dać nowoczesna technologia, to sam może zlecić wydrukowanie książki i stać się sam dla siebie wydawcą. Przemawia za tym najprostszy rachunek ekonomiczny – jeżeli spojrzymy, co składa się na cenę książki poczynając od autora, a kończąc na księgarni, to zobaczymy, ilu pośredników można wyeliminować. Dystrybutorom książek się to nie spodoba, ale dla niektórych segmentów produkcji dziełowej są po prostu niepotrzebni. Podobnie jak w dobie internetu księgarnie. To samo pewnie niedługo będzie można powiedzieć o niektórych wydawcach, więc zaczynają oni zmieniać swoje podejście do autorów.
Ponadto druk niskonakładowy, oprócz znacznie krótszego czasu realizacji, daje przecież wydawcy także komfort możliwości zbadania rynku pod kątem przyjęcia danego tytułu czy autora.
Na ile książka wykonana w technologii cyfrowej przypomina tę tradycyjną?
Moim zdaniem już w 97% (dlaczego? Ważne jest to, co do czego porównujemy biorąc pod uwagę rozbieżności w samym druku tradycyjnym), jeżeli wykonana jest na urządzeniach odpowiedniej jakości i o określonych parametrach. Niektórzy jako wadę cyfry podają falowanie papieru. Ale zjawisko to występuje także w offsecie. Zależy to od papieru, sposobu jego magazynowania. Zupełnie jak w tradycyjnej drukarni. W zależności od formatu publikacji (do A5) możemy tworzyć składki i oprawiać je w twarde okładki. Przy formacie B5 jest to już trudniejsze, bo tylko duże systemy mają opcję druku w B3+, ale pojawiły się na rynku firmy introligatorskie, które są w stanie wykonać oprawę twardą szytą bez tradycyjnych składek.
Ale technologia cyfrowa wciąż ma swoje ograniczenia. Na przykład mniejsze możliwości uszlachetniania okładki, jeżeli rozpatrujemy produkcję dziełową.
Podstawowym ograniczeniem jest właściwy dobór sprzętu. Albo patrzymy tylko na cenę, albo rozpatrujemy także parametry, które pozwolą uzyskać produkt maksymalnie zbliżony do wykonanego technologią tradycyjną. Kluczową kwestią, zwłaszcza przy druku wielobarwnym, jest także wykwalifikowana obsługa urządzeń. Przy druku czarno-białym należy zwrócić uwagę na liniaturę druku, bo sama rozdzielczość przy grafikach, zdjęciach nie jest parametrem miarodajnym. Kolejny problem to dokładne pasowanie. Tylko zaawansowane systemy są w stanie je zapewnić.
Jeżeli natomiast chodzi o możliwości uszlachetniania przez np. laminowanie folią, to w nowych urządzeniach stosuje się coraz mniej oleju do utrwalania druku i foliowanie jest już możliwe praktycznie bez ograniczeń.
Ponadto drukarze powoli zaczynają rozumieć, że w druku cyfrowym jednolity koszt, który tak chętnie podkreślany był przez marketingowców, to mit. Koszt wyprodukowania książki w technologii cyfrowej jest liniowy. Trzy czy cztery książki nie mogą mieć takiej samej ceny jednostkowej jak przy nakładzie 200 egzemplarzy. Musimy przecież uwzględnić czas poświęcony na przekazanie pliku do druku, straty podczas procesów introligatorskich.
Jaka jest zatem granica opłacalności druku cyfrowego?
To sprawa bardzo dyskusyjna. Różni specjaliści podają różne wartości – przeważnie w zakresie 300-500 egzemplarzy. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że estymacje robione są dla publikacji o objętości 250 stron. A co z książkami zawierającymi 800 stron? Tu próg opłacalności będzie inny, na korzyść druku cyfrowego. Drukarze dojrzewają do tego, że niskonakładowy druk będzie cyfrowy.
Czy drukarnie offsetowe mogą skorzystać na rosnącym zainteresowaniu wydawców drukiem cyfrowym?
Mogą i powinny. W Polsce jest zaledwie kilka firm, które ukierunkowały się na cyfrową produkcję dziełową. A od ubiegłego roku trend w tym kierunku jest silnie wzrostowy. Przewagą drukarni jako posiadacza systemu cyfrowego będzie wyższa opłacalność produkcji związana z większym obłożeniem maszyn.
Przygotowanie pliku do produkcji tradycyjnej, offsetowej i cyfrowej to dwie zupełnie inne bajki?
Przygotowanie pliku jest bardzo podobne, choć świadomość tego wśród drukarzy i wydawców nie jest, delikatnie mówiąc, zbyt duża. Producenci i dystrybutorzy urządzeń cyfrowych wiele wysiłku wkładają w uświadomienie tego swoim klientom, ale wciąż zauważalne jest podejście do urządzeń cyfrowych jak do zwykłych drukarek biurowych. A to przecież skomplikowane systemy drukarskie, mogące współpracować w sieci z pozostałymi działającymi w studio prepress czy drukarni poprzez wspólny workflow.
Druk cyfrowy w służbie gazety codziennej to jeszcze pieśń przyszłości czy już teraźniejszość?
Myślę, że to już teraźniejszość; druk cyfrowy w produkcji prasowej jest stosowany na świecie i wkrótce przyjdzie do Polski. Jest to idealne rozwiązanie dla lokalnych gazet czy dodatków, jeżeli wydawca nie ma zbyt wygórowanych oczekiwań. Istnieją już wielobarwne zwojowe systemy drukujące na papierze bardzo zbliżonym do papieru gazetowego. Otrzymany z nich produkt jest praktycznie nie do odróżnienia od tradycyjnej gazety. Szacuję, że w Polsce jest miejsce na jedną, dwie firmy usługowe, które obsługiwałyby lokalne krajowe wydawnictwa. Nie widzę natomiast powodu, aby sami wydawcy inwestowali w urządzenia do cyfrowego druku gazet. Są one bardzo kosztowne, więc byłoby to ekonomicznie nieuzasadnione. Można oczywiście gazetę wydrukować na maszynie arkuszowej, ale pozostaje kwestia papieru.
Ciekawą aplikacją może być druk zagranicznych wydań dzienników, dystrybuowanych do hoteli czy centrów turystycznych. To oczywiście byłyby tylko główne strony gazet, bez dodatków lokalnych i wrzutek reklamowych. Na razie dostępne są tylko wydruki w postaci arkuszy A3; myślę, że gazeta z cyfrowej maszyny zwojowej byłaby znacznie atrakcyjniejsza.
Słyszałem, że ze względu na dużą ilość Polaków pracujących w Anglii „The Guardian” zaczął wydawać dodatek w języku polskim. To mogłoby być wyzwanie dla druku cyfrowego. Podobnie jak druk gazetek dla supermarketów – codziennie inna oferta dla każdej placówki itp. Myślę, że popularność cyfry w zastosowaniach prasowych będzie rosła.
Dziękuję za rozmowę.