Moje pierwsze spotkanie z prezesem Waldemarem Lipką miało miejsce ponad trzy lata temu, kilka miesięcy po odkupieniu od Skarbu Państwa przez sopockiego biznesmena 85 proc. udziałów Olsztyńskich i Białostockich Zakładów Graficznych. Transakcja ta wzbudziła wiele kontrowersji w branży poligraficznej i – co zrozumiałe – niepokój załogi obu drukarń. Czarne scenariusze kreślone przez niektórych się nie zrealizowały, obie firmy są w dobrej kondycji, a prywatyzację można bez wątpienia zaliczyć do udanych. Gdzie jest OZGraf w przededniu 70-lecia?
n Trzyletnie umowy prywatyzacyjne, zakładające utrzymanie miejsc i inwestycje przestały już Pana obowiązywać. Hulaj dusza, Panie Prezesie!
Waldemar Lipka: To jest myślenie, które nigdy nam nie towarzyszyło. Z niewolnika nie ma pracownika i żadna umowa nikogo nie zmusi do wydajnej pracy, a pracodawca zgodnie z prawem może dobierać sobie współpracowników według własnego uznania. Przejęliśmy firmę, w której zatrudnionych było ponad 200 osób, teraz pracuje w niej około 130 i w szczycie sezonu wspomagamy się pracownikami czasowymi. Cały czas poszukujemy nowych pracowników właściwie do wszystkich działów. Od 28 grudnia 2013 r. Skarb Państwa – w związku z zakończeniem 3-letniego okresu prywatyzacyjnego – nie ma już praktycznie wpływu na politykę zarządzania ani Olsztyńskimi, ani Białostockimi Zakładami Graficznymi. Część akcji nieobjętych przez pracowników odkupiliśmy od Ministerstwa i co ciekawe, Skarb Państwa wycenił te akcje dwukrotnie drożej niż płaciliśmy pierwotnie, co każdy może sprawdzić w naszych komunikatach giełdowych. Towarzyszyło temu ambiwalentne uczucie, ale jest to również potwierdzenie, jak wiele udało nam się osiągnąć.
n Czyli zamierza Pan konsekwentnie realizować obraną przed trzema laty dla OZGraf strategię.
W.L.: Nasza strategia to nieustanne dostosowywanie się do rzeczywistości. Powiedzmy sobie szczerze, że nie sposób przewidzieć, gdzie rynek książki będzie za kilka lat. Nasze cele początkowe, czyli uporządkowanie finansów i wprowadzenie państwowej drukarni na tor działalności firm prywatnych, zostały osiągnięte. To samo mogę powiedzieć o BZGraf, dobrze radzi sobie również Kompap. 16 sierpnia br. opublikowaliśmy zaudytowane wyniki Grupy Kapitałowej za pierwsze półrocze – rok do roku zwiększyliśmy sprzedaż o kilkanaście procent. Proces integracji obu zakładów również zakończył się pełnym sukcesem –zakupy grupowe pozwoliły nam na ogromne oszczędności.
n A te pewnie z kolei na inwestycje.
W.L.: Oczywiście! Inwestujemy w obie drukarnie – BZGraf zakupiły linię zbierającą ze sztaplarką i trójnóż firmy Kolbus, zostanie tam również zainstalowana nowa, 4-kolorowa maszyna drukująca KBA. W OZGraf na początku przyszłego roku zainstalowane zostanie urządzenie Cutstar firmy Heidelberg do podawania i cięcia papieru z roli, co pozwoli nam na duże oszczędności na kosztach tego surowca. Proszę sobie wyobrazić, że papier pocięty na arkusze dostarczany przez dystrybutorów jest 10 proc. droższy niż papier w roli kupowany bezpośrednio od producenta. Rynek dziełowy funkcjonuje na tak niskich marżach, że przy wysokich nakładach naprawdę nie ma już miejsca dla pośredników. A papier to 60 proc. naszych kosztów! Ta inwestycja pozwoli nam na otwarcie się na druk jednokolorowy, choć oczywiście główną domeną OZGrafu pozostanie druk pełnokolorowy i oprawa twarda. Jak mówią niektórzy, OZGraf słynie z legendarnej jakości, co jest bronią obosieczną – najtrudniejsze, najbardziej prestiżowe pozycje trafiają do nas, ale wielonakładowe broszury, na których też się przecież zarabia, już do konkurencji, która uchodzi za tańszą. Teraz – mam nadzieję – to się zmieni.
n Podczas naszego pierwszego spotkania nieco ponad trzy lata temu wiele mówił Pan o poprawie wydajności.
W.L.: Przez trzy lata inwestowaliśmy praktycznie nieustannie – jednym z ważniejszych zakupów była 5-kolorowa, półformatowa maszyna KBA Rapida, która świetnie sprawdza się w druku okładek. W przyszłym roku przymierzamy się do kolejnej inwestycji w maszynę drukującą. Duży nacisk kładziemy również na introligatornię – kupiliśmy unikalną, włoską maszynę Pasquato do automatycznego cięcia płótna, która przydaje się zwłaszcza w sezonie kalendarzy, znacznie skracając czas zestawiania okładki i pozwala na kupowanie produktów w roli. Zlikwidowaliśmy również inne wąskie gardło poprzez zakup maszyny do foliowania egzemplarzy.
n Kiedy wreszcie zainwestuje Pan w druk cyfrowy? Czasy, kiedy mógł Pan odrzucać zamówienia na nakłady poniżej 1000 egzemplarzy, mogą niebawem odejść w niepamięć...
W.L.: Choć w przyszłym tygodniu zainstalowana zostanie kolorowa maszyna cyfrowa firmy Canon, do druku cyfrowego żywię ambiwalentne uczucia. Właściwie nie ma dnia, żebyśmy z prezes Kuchlewską i prezesem Cioskiem o tym nie dyskutowali. Mamy zagranicznych klientów, którzy zlecają nam tygodniowo kilka tytułów o nakładach powyżej 1000 egz. każdy i jednocześnie około stu pozycji drukarniom cyfrowym, łącznie mieszczących się na jednej – dwóch paletach. Przyglądamy się temu biznesowi i co widzimy: koszty inwestycji są wysokie, wolumeny niskie, a różnica w cenie egzemplarza wydrukowanego cyfrowo w stosunku do tradycyjnego to zaledwie kilkanaście procent! Nie jest również prawdą – może poza wyjątkowymi przypadkami – że książkę produkuje się cyfrowo w jeden dzień. Standardowy termin realizacji to zazwyczaj cztery – pięć dni roboczych, czyli na dobrą sprawę taki, jaki i my oferujemy. Myślę, że kolejność w uproszczeniu jest taka: ktoś ma punkt ksero, wchodzi w produkcję dziełową i inwestuje w system cyfrowy. Dla niego to jest rozwój. A dla nas? Czy my chcemy walczyć o nakłady rzędu kilkudziesięciu czy kilkuset egzemplarzy, jeśli wciąż otrzymujemy zlecenia na kilkadziesiąt tysięcy? Nie mówię, że to byłby regres, ale z pewnością inny kierunek rozwoju biznesu, wymagający innej strategii. My jesteśmy silnym koniem pociągowym, który sprosta najtrudniejszym i najwyższym nakładom, a do druku cyfrowego potrzeba szybkiego konia wyścigowego. Mentalność ludzi też jest inna – jeden dzień w druku cyfrowym to jest wieczność. Dla nas czas także jest bardzo ważny, ale równie istotne są dokładność i jakość, będące domeną OZGrafu. Każdy błąd kosztuje nas bardzo drogo. Myślę, że przez jakiś czas powalczymy jeszcze o większe zlecenia; w końcu drukarń, które pięknie wydrukują kolorowy album w twardej oprawie, nie ma w Polsce tak dużo.
n Sława OZGrafu w tej dziedzinie już dawno przekroczyła granice Polski...
W.L.: Rzeczywiście eksport sięga u nas 50 proc. i widzę, że w trudnych czasach coraz więcej drukarń chce się posiłkować zleceniami zagranicznymi. Chciałbym przestrzec firmy dopiero raczkujące w tej dziedzinie, że łatwo paść ofiarą upadających wydawnictw, szczególnie na rynku anglosaskim, które robią tzw. złote strzały. Powiedzmy sobie szczerze, że jeśli zagraniczny wydawca jest zadowolony ze współpracy z drukarnią, to tak szybko nie przyjmie oferty konkurencji. Zazwyczaj łatwo zdobyte zlecenia to ryzykowne zlecenia. Nawet nam, doświadczonej firmie korzystającej z usług wywiadowni i innych środków bezpieczeństwa, zdarzyły się przykre wpadki. Warto uważać na rynku wydawniczym. Jestem zdziwiony, że środowisko nie wypracowało miejsca, w którym można byłoby się podzielić informacjami na temat nierzetelnych wydawców. A jeszcze bardziej dziwi mnie kompletny brak zaufania wśród drukarzy. W 2010 roku zostaliśmy oszukani przez pewne wydawnictwo, w sprawie którego prokuratura prowadzi obecnie śledztwo. Kogo znaliśmy, to ostrzegliśmy, ale mimo to sześć czy siedem drukarń znalazło się na liście poszkodowanych na kwotę ponad półtora miliona złotych! Apeluję do środowiska, aby wybrało odpowiednią reprezentację oraz kancelarię prawną i informowało się o nieuczciwych kontrahentach.
n Wracając do tematu druku cyfrowego – może warto kupić drukarnię o ugruntowanej pozycji, z bazą klientów i odpowiednią mentalnością?
W.L.: Propozycja jest bardzo dobra i dwa lata temu prowadziliśmy nawet rozmowy na ten temat z kilkoma drukarniami, które wyglądały obiecująco. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy mają werwę, entuzjazm, chęć do pracy i świeże spojrzenie na biznes. Widzę, że jest tu potencjał i gdyby okazało się, że ktoś chciałby dodać dwa do dwóch i otrzymać pięć, to mój telefon jest łatwy do odnalezienia.
n Podczas przytoczonego już pierwszego spotkania mówił Pan również, że w ciągu 2-3 lat chciałby Pan przenieść drukarnię poza granice miasta. Tymczasem ponownie spotykamy się na Towarowej...
W.L.: Podtrzymuję swoje ówczesne stanowisko – za jakieś 3 lata powinniśmy się spotkać w nowej siedzibie OZGraf i tej wersji będę się trzymał do samego końca. A mówiąc poważnie, sprawa okazała się dalece bardziej skomplikowana niż sądziłem, także z powodu warunków umowy prywatyzacyjnej. Jak mawia mój ojciec, czasami, żeby coś zrobić, lepiej nie zdawać sobie sprawy, na co się człowiek porywa. Moja głowa pełna była ideałów i jak oceniam z dzisiejszej perspektywy – trudnych do zrealizowania pomysłów. Część z nich udało się wcielić w życie, z czego jestem bardzo dumny, ale wciąż jest wiele do zrobienia. Nowa siedziba OZGraf funkcjonuje na razie tylko na papierze, prezydent Olsztyna zaproponował nam kilka potencjalnych lokalizacji, które sprawdzamy i negocjujemy. Wokół miasta powstaje obwodnica południowa, która znacząco skróci czas dojazdu do Warszawy. Chciałbym, aby drukarnia była w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Przygotowana jest również wizualizacja nowej inwestycji na obecnych terenach Zakładów. Powstanie na nich hotel, szpital jednodniowy i budynek mieszkalny na ponad 200 lokali. Potrzebny nam tylko inwestor.
n W przyszłym roku Olsztyńskie
Zakłady Graficzne będą obchodzić jubileusz 70-lecia. Spodziewam się hucznych obchodów.
W.L.: I słusznie! Chcemy, żeby było to przede wszystkim święto pracowników, więc odbędzie się ono w Olsztynie. Pewną niedogodnością, utrudniającą nam przygotowania jest to, że nie wiemy jeszcze, kto w przyszłym roku będzie prezydentem Olsztyna. Chcemy zaproponować władzom wydarzenia na skalę całego miasta – w końcu OZGraf trwale wpisał się w historię Olsztyna i chyba każdy olsztynianin zna kogoś, kto w OZGraf pracował lub pracuje – uświadamiam to sobie zawsze, kiedy jadę do drukarni taksówką. Poprzedni zarząd bardzo dbał o dokumentację wieloletniej historii drukarni, więc materiału na książkę nam nie zabraknie. Zawsze powtarzam, że Skarb Państwa niektóre rzeczy przecenił, niektórych nie docenił, ale historii nie wycenił w ogóle, 70 lat historii dostaliśmy w prezencie. To zobowiązuje.
n Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Anna Naruszko