Na temat produkcji eksportowej polskich drukarń - priorytetów i zagrożeń, przygotowania zakładów do podjęcia takiej działalności i promocji naszych drukarzy na zagranicznych rynkach - rozmawiam z Ryszardem Czekałą, dyrektorem biura Polskiej Izby Druku.
Czy PID ma oficjalne dane dotyczące polskiego eksportu produkcji poligraficznej?
Niestety nie, ponieważ nie znalazłem chętnych do sfinansowania takich badań, tzn. badań rynku. Próbowałem nawet pozyskać na ten cel środki UE, ale mogą one być przeznaczone jedynie dla konkretnej drukarni, a nie dla stowarzyszenia. Tak więc pieniądze, jak wszędzie, są główną przeszkodą i przyczyną chronicznego braku danych na temat rynku poligraficznego w Polsce, którymi praktycznie nikt nie dysponuje. Nie podam więc ścisłych danych np. co do średniej wielkości eksportu w polskich drukarniach; mogą to być wyłącznie dane szacunkowe dotyczące głównie dużych i średnich firm, bo jeśli chodzi o małe, to niemal zupełnie brak informacji. Warto zacząć od uściślenia liczby drukarń w naszym kraju, ponieważ informacja GUS o istnieniu 13 tys. przedsiębiorstw poligraficznych nie jest zgodna z rzeczywistością. Na podstawie bazy, którą sami stworzyliśmy, można wnioskować, że drukarń w Polsce jest ok. 3,5 tys. Oczywiście ta baza nie jest w 100% pewna, chociażby dlatego, że skończyliśmy ją sporządzać rok temu, a teraz się okazało, że 15 małych firm już nie istnieje. Generalnie fluktuacja jest bardzo duża: firmy się łączą, przestają istnieć; wiele też zmienia nazwy. Jednak 3,5 tys. to liczba diametralnie odmienna od podawanej przez GUS. Z tego wielkich firm jest mniej niż 100, a te najmniejsze, zatrudniające od 9 do 20 osób, stanowią 90%. Tak więc mówimy o potędze polskiego przemysłu poligraficznego, natomiast bardzo trudno określić, jaka jest skala wartości produkcji firm, które decydują o tej potędze. Oceniam, że średni eksport naszych drukarń utrzymuje się w granicach kilkunastu procent, ale w przypadku największych drukarń jest to kilkadziesiąt procent. Są też w kraju drukarnie bazujące obecnie wyłącznie na działalności eksportowej - tzn. wielkość eksportu sięga w niektórych przypadkach 100%, co wydaje się niewyobrażalne; one w ogóle nie produkują na rynek krajowy.
Z zadowoleniem stwierdzamy, że wśród naszych członków, na poziomie średnich drukarń, eksport z roku na rok rośnie osiągając nawet 25-28%, co stanowi znaczący udział w działalności takiej firmy.
Jakie mógłby Pan wymienić przeszkody w działalności eksportowej?
Przede wszystkim są olbrzymie kłopoty eksporterów z urzędami skarbowymi, co zniechęca, jak myślę, do takiej działalności. Dotyczy to zresztą również rynku krajowego.
Jeśli chodzi o eksport, to wyraźny jest brak zrozumienia ze strony władz finansowych w kraju. Z jednej strony propagowane są programy UE dedykowane polskim przedsiębiorstwom, m.in. przeznaczone na wzrost ich konkurencyjności, a z drugiej strony jest wiele działań administracyjnych, które to uniemożliwiają. Walczyliśmy np. zaciekle o wysokość podatku VAT, który ograniczał konkurencyjność naszych drukarń na rynkach wewnątrzunijnych. Udało nam się sprawę załatwić, ale nie do końca, ponieważ poszczególne regionalne izby skarbowe nie honorują jednolitych interpretacji Ministerstwa Finansów i w rezultacie wydają decyzje, które się wzajemnie wykluczają. Mamy więc w kraju taką sytuację, że praktycznie często położenie geograficzne drukarni decyduje o tym, czy może ona bezkolizyjnie eksportować, czy nie. Jest to oczywiście nie do przyjęcia. Drugą istotną sprawą są zmiany na stanowiskach w rządzie. Od lutego br. kontaktuję się w sprawie VAT praktycznie co 3 tygodnie z innym ministrem. Przy takiej rotacji nie można nic załatwić. Tak więc wbrew temu, co się mówi, przynajmniej w naszej branży nie widać jednoznacznego poparcia przez władze państwowe firm, które produkują na eksport.
Jakie zatem działania proeksportowe i na rzecz promocji naszych drukarń podejmuje PID? Wiem, że były organizowane wyjazdy zagraniczne naszych drukarzy i wizyty zagranicznych firm w Polsce. Staramy się działać dwutorowo. Pierwszy aspekt dotyczy pomocy Izby w nawiązywaniu kontaktów zagranicznych i promocji polskich drukarń poprzez organizowanie spotkań z firmami zagranicznymi. I tu znowu mamy do czynienia ze swego rodzaju sytuacją patową. Bo jak szukać tych partnerów? Oczywiście gdybyśmy mieli 10 tys. członków, to zatrudnilibyśmy kilkadziesiąt osób do penetrowania rynków i sporządzania baz firm np. wydawniczych czy reklamowych. Niestety nie jesteśmy w stanie tak działać. W związku z tym zwracamy się do polskich przedstawicielstw, przy każdej ambasadzie istnieje bowiem wydział ekonomiczno-handlowy powołany przede wszystkim do promocji polskich przedsiębiorstw. Zwróciłem się do wszystkich naszych ambasad w Europie i dostawałem nieraz kuriozalne odpowiedzi; podawano mi np. adresy stron internetowych z wyjaśnieniem, jak je znaleźć bądź oferowano wynajem sal na ewentualne spotkania z podaniem wszelkich kosztów. Nie proponowano natomiast żadnej pomocy merytorycznej polegającej np. na wytypowaniu firm. Od niektórych w ogóle nie dostaliśmy odpowiedzi. Dowodem na to, że jednak można efektywnie działać w ten sposób, było bardzo chwalone i owocne spotkanie z firmami francuskimi, które odbyło się dzięki takiemu właśnie wydziałowi w Paryżu, gdzie firmy nasze nawiązały kontakty i współpraca trwa do dziś. Jest to jednak ewenement. W związku z tym pozostaje druga droga poszukiwań, czyli izby dwustronne działające w Polsce. To okazało się kolejnym nieporozumieniem, ponieważ członkami tych izb są firmy pochodzące z danego kraju, które bardzo dobrze prosperują w Polsce, natomiast promocją polskich firm w tym kraju izba w ogóle nie jest zainteresowana. Tak więc ta droga również się nie sprawdza, choć znowu wyjątkiem jest tu izba polsko-francuska, we współpracy z którą udało nam się zorganizować spotkanie przedsiębiorców z obu krajów. Drugim dobrym przykładem jest kontakt, który udało nam się nawiązać podczas pierwszej konferencji „Kreacja w druku” z przedstawicielem duńskiego odpowiednika PID. Zorganizowaliśmy spotkanie, wskazałem mu kilka zakładów, które mógł odwiedzić podczas swego krótkiego pobytu w naszym kraju i w rezultacie 22 października przyjeżdża do Polski delegacja 8 osób, które reprezentują praktycznie cały duński rynek poligraficzny. Są to prezesi drukarń, reprezentujący też stowarzyszenia związane m.in. z wydawcami. Odwiedzą tutaj konkretne zakłady, będą prowadzić rozmowy. Ma to na celu przede wszystkim nawiązanie dwustronnej współpracy, ponieważ oni nie ukrywają, że są zainteresowani współpracą z Polską. Poza tym chcą na własne oczy zobaczyć, jaki jest poziom technologiczny i poziom zarządzania w polskich drukarniach. Jest także możliwość współpracy przy organizacji szkoleń, wymiany osobowej itd.
Trzeba też wspomnieć, że poza próbami zorganizowania dwustronnych spotkań udało nam się ściągnąć do Polski przedstawicieli pojedynczych firm ze Szwecji, z Holandii, Niemiec, ze Szwajcarii. Zwiedzili oni wybrane zakłady o interesującym ich profilu produkcji; nie były to wyłącznie drukarnie - np. szwajcarskie wydawnictwo nawiązało współpracę z polskimi przygotowalniami, która trwa już blisko rok.
Czy były podejmowane próby współpracy w tej dziedzinie z innymi branżowymi organizacjami krajowymi i zagranicznymi? Na przykład ostatnio uzyskaliśmy informację, że Polskie Bractwo Kawalerów Gutenberga organizuje spotkanie polskich firm poligraficzno wydawniczych z ich odpowiednikami w Norwegii. Czy PID wie coś o tej inicjatywie?
Jeśli chodzi o zagranicę, to zwracałem się np. do organizacji we wszystkich krajach skandynawskich - i okazało się, ku mojemu zaskoczeniu, że mają one statutowy zakaz prowadzenia działalności komercyjnej, za jaką uważają także próby nawiązania dwustronnych kontaktów. Z kolei w innych krajach jest to traktowane jako próby odbierania pracy „swoim”; np. w branżowej prasie francuskiej ukazały się publikacje oceniające negatywnie takie spotkania jak nasze. Tak więc jest to trudne. Natomiast jeśli chodzi o organizacje krajowe, to przykre jest - a dotyczy to całej naszej działalności branżowej - że my z sobą w ogóle nie współpracujemy. Nikt z nikim nie rozmawia. Dlaczego ja np. nic nie wiem o inicjatywie PBKG? Chętnie byśmy ją wsparli - i nie chodzi tu o firmowanie przedsięwzięcia, lecz o to, żeby uczestniczyli w nim członkowie PID. Nasza niewiedza jest, jak sądzę, szkodą dla środowiska.
Czy, Pana zdaniem, polskie drukarnie są przygotowane do produkcji eksportowej? Czy ich autopromocja - tak to nazwijmy - jest wystarczająca?
To trudne pytania. Są przedsiębiorstwa zaawansowane technologicznie, a więc konkurencyjne pod względem jakości, terminowości, możliwości wykonywania dużych nakładów, ceny. Jednakże bycie konkurencyjnym to jedna sprawa, ale podstawą są wykwalifikowani ludzie, znający języki obce. Nie jest przypadkiem, że firmy, które dysponują oboma tymi elementami, właśnie „ciągną” polski eksport. Jeśli natomiast ja w wielu firmach pytam o dział marketingu i słyszę w odpowiedzi: a po co komu taki dział?, to nie ulega wątpliwości, że firmy te w ogóle nie czują, o co chodzi w działalności eksportowej.
Czytałam w zagranicznej prasie branżowej wypowiedzi cudzoziemców uskarżających się m.in. na brak znajomości języków wśród polskich fachowców czy na tradycyjne załatwianie spraw „przez bufet”. Z drugiej strony mamy sygnały, że wiele naszych drukarń po prostu nie potrafi odpowiedzieć na zapytanie ofertowe z zagranicy ograniczając się do suchego podania ceny jednostkowej.
To prawda. Miałem kiedyś taki pomysł, żeby polskie drukarnie składały oferty cenowe do nas, a my wyłonimy np. 3 najlepsze i przedstawimy je kontrahentowi zagranicznemu. Kiedy zobaczyłem te kalkulacje i niewyobrażalne czasem różnice w cenie dochodzące do 800%, to nasuwały się wątpliwości co do umiejętności sporządzania kalkulacji oraz rozeznania w cenach. Zrezygnowałem więc z pomysłu. Przeprowadzałem też ankietę wśród naszych drukarń na temat znajomości języków, ponieważ niejednokrotnie zdarza się, że drukarnia jest chętna do współpracy z zagranicą, ale oczekuje od nas tłumaczenia oferty. Przypuśćmy, że mógłbym to zrobić. Ale co wtedy z negocjacjami czy podpisaniem kontraktu? Więc kto wie, czy nie najważniejszą barierą dla rozwoju polskiego eksportu są kwalifikacje (a właściwie ich brak) ludzi pracujących w naszych zakładach.
To jeszcze przytoczę inny przykład: w jednym z ostatnich numerów francuskiego miesięcznika branżowego „Caractere” opublikowano list do redakcji, w którym francuska drukarnia skarży się, że odpowiadając na ogłoszenie polskiej firmy zamieszczone w tym właśnie czasopiśmie spotkała się ze stwierdzeniem: „Nie współpracujemy z firmami francuskimi z powodu złych doświadczeń”.
Po co więc to ogłoszenie we francuskim czasopiśmie i zbędny wydatek? To naprawdę zdumiewające.
Tak właśnie odpowiada redakcja…
Mogę dodać, że nasi członkowie niejednokrotnie oczekują od nas weryfikacji zagranicznych firm przesyłających zapytania. Oczywiście nie jesteśmy w stanie tego robić, ale to dowód, że nasze drukarnie nie czują się mocne w takiej działalności, nie mają odpowiednich doświadczeń. Aczkolwiek potwierdzam, że wiele zagranicznych firm wykorzystuje nasze drukarnie zlecając prace i nie płacąc za nie. Jest to jednak kwestia odpowiedniego skonstruowania umowy. Np. w Norwegii istnieje podpisany przez wszystkie drukarnie ogólny wzór umowy między zleceniodawcą i drukarnią. U nas nie można tego wprowadzić, prawdopodobnie ze względu na mentalność; inaczej natychmiast byśmy taki wzór skonstruowali. Ale każdy uważa, że działając na własną rękę łatwiej zyska klienta.
Czy ma Pan rozeznanie co do głównych kierunków polskiego eksportu?
Owszem; generalnie są to Niemcy i kraje skandynawskie, także Francja i Benelux.
A rynki wschodnie?
Wśród naszych członków nie jest to kierunek preferencyjny. Słyszę natomiast od innych, że rozwija się współpraca z Ukrainą i Rosją.
Jakie drukarnie, Pana zdaniem, mają największe szanse na produkcję eksportową? Czy te wielkie?
Nie; oczywiście wielkie jak Donnelley czy Winkowski mają największe obroty, w związku z czym każdy ich kontrakt przebije wartościowo kilka innych. Jednak najbardziej dynamicznie pod tym względem rozwijają się średnie drukarnie; one też robią największe wrażenie na zagranicznych
gościach, którzy wiedzą, jak wygląda drukarnia Donnelly'ego; tak samo Winkowskiego, który stał się marką światową. Dostaję np. takie zapytania z zagranicy, w których jest z góry powiedziane: nie interesuje nas współpraca z Winkowskim. Ponieważ ten kontrahent chce być ważny dla polskiego partnera. Natomiast jeśli w ogóle Winkowski chciałby z nim współpracować, to byłby on tam jednym z wielu. W związku z tym poszukuje on średniej drukarni z nowoczesnym parkiem maszynowym. Z kolei małe zakłady często nie są zainteresowane eksportem, ponieważ nie nadają się do wizytacji: wynajęte obskurne lokale, wieloletnie wysłużone maszyny lub zgoła jedna maszyna - to poważne przeszkody, choć niejednokrotnie jakość i terminowość produkcji są na dobrym poziomie.
Jaki rodzaj produkcji ma największe szanse?
Najwięcej eksportuje się czasopism i książek. Przy tej okazji mogę podać bardzo dobrą informację: książki, które od pewnego czasu Agora dodawała do swoich wydawnictw, były do niedawna drukowane za granicą ze względu głównie na nakłady i terminy. Agora poprosiła nas jednak o opinię, czy taka produkcja jest możliwa do wykonania w Polsce. I z przyjemnością mogę powiedzieć, że od ubiegłego roku wszystkie te książki są drukowane w Polsce. Wymagało to oczywiście kooperacji i okazało się, że nasze drukarnie są w stanie z sobą współpracować, dzięki czemu duże pieniądze zostały w kraju.
Za granicą często drukarnie łączą siły, żeby zrealizować zlecenie, którego pojedynczo nie byłyby w stanie wykonać; w Polsce też już powstało pierwsze takie konsorcjum.
I to jest jedyny właściwy kierunek: konsolidacja, co u nas z wielu powodów jest bardzo trudne do przeprowadzenia.
Jakie są zagrożenia zewnętrzne dla polskiego eksportu?
Może to zabrzmi paradoksalnie, ale tak, jak otwarcie krajów unijnych dla polskiego przemysłu i przynależność Polski do UE jest wielką szansą, tak samo może to stanowić zagrożenie. Tak samo jak my penetrujemy obce rynki, tak samo jesteśmy penetrowani przez reprezentantów innych krajów. Konkurencyjność polskiego przemysłu poligraficznego nie polega na posiadaniu certyfikatów, odpowiedniej technologii, sposobie zarządzania, ponieważ zagraniczne firmy mają to samo! Jest to więc warunek konieczny, ale niewystarczający. Jedynie cena daje nam szansę konkurowania. Nie jest to cena chińska, jak niektórzy się spodziewają, ale jednak dużo niższa i związana z niskimi kosztami siły roboczej. To świetnie, ale tak jak obecnie wyjeżdżają rzesze młodych ludzi do pracy za granicą, tak jest też coraz więcej zagranicznych ogłoszeń poszukujących polskich maszynistów offsetowych i innych pracowników z tej branży. A różnica płac jest kolosalna. Zastanawialiśmy się, czy to nie jest zagrożenie? Za jakiś czas może to być bardzo dużym problemem, choć na razie często przeszkodą jest bariera psychologiczna.
Nie dla młodzieży. A nowoczesne maszyny są tak zautomatyzowane i naszpikowane elektroniką, że niektórzy pracownicy starsi bądź w średnim wieku mają wobec nich pewne opory.
To jest też dla nas pole do działalności. Przy PID istnieje zespół ds. szkolnictwa zawodowego i właśnie wystąpiliśmy do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z wnioskiem o powołanie nowego zawodu: technik cyfrowych technologii graficznych. Jest to związane z rozwojem technik cyfrowych i wprowadzeniem komputerowych systemów zarządzania firmą. Gdyby to zostało zatwierdzone, to pierwsi absolwenci będą jednak dopiero za 5-6 lat. To długo. Rozwój technologii to nowa rzeczywistość, skok cywilizacyjny; wymaga nowych ludzi i umiejętności - nie da się już tego robić tak jak do tej pory: ani eksportować, ani podejmować wyzwań produkcyjnych.
A co z tak modną ostatnio we wszystkich niemal branżach chińską konkurencją? Są sygnały, że niektórzy europejscy drukarze już czują się zagrożeni. Czy nas w jakimś stopniu też to dotyczy?
Problem chiński istnieje od dawna, jednak są też liczne ograniczenia związane z produkcją w Chinach. Stopień zagrożenia będzie zależał od stopnia nasilenia chińskiej ekspansji w Europie i od tego, jakie kroki będzie podejmować Europa. Jeśli będziemy się bronić za pomocą ceł i innych środków administracyjnych, to być może uda się
zachować równowagę. Nasze polskie atuty w porównaniu z Chinami to krótszy czas dostaw, technika i kultura pracy podobne do zachodnich - zagraniczni kontrahenci wolą zapłacić za to więcej, choć mniej niż u siebie. 99% drukarń polskich to drukarnie prywatne, nie ma więc problemów ze związkami zawodowymi, z normami płacowymi i innymi zdobyczami socjalnymi funkcjonującymi w zachodniej Europie, których nie można odebrać pracownikom. W związku z tym będziemy konkurencyjni jeszcze bardzo długo. Natomiast niezależnie od wszystkiego w Polsce w najbliższych latach będziemy mieli do czynienia ze znacznym zmniejszeniem liczby drukarń: mali będą musieli odejść, niedoinwestowani przepadną, a ci, którzy mają się dobrze, po to, żeby co najmniej utrzymać się na tym poziomie, albo zostaną sprzedani i przestaną być polskimi drukarniami, albo będą musieli się łączyć w duże podmioty, które będą konkurencyjne. Jeśli nasi drukarze nie wyczują, że ten czas nadchodzi, to przepadną. Nie tyle więc bałbym się o Chiny, ile o tych wszystkich, którzy nie zdążą wsiąść do tego pociągu.
Dziękuję za rozmowę.