Sytuacja na rynku książki staje się krytyczna, co powoduje, że we wszystkich jego obszarach opłacalność działań staje się coraz mniejsza, a nawet niemożliwa. Z sondażu przeprowadzonego w sektorze drukarń dziełowych wynika, że obecne napięcia i zagrożenia są nieporównywalne z obciążeniami, jakie notowaliśmy w poprzednich latach. „Nie pamiętam takiej sytuacji od trzydziestu lat, od kiedy podjąłem pracę na tym rynku” – ocenił jeden z kluczowych menedżerów w segmencie dystrybucji papierów. Jego opinię potwierdzają inni specjaliści.
Napięcia występują w wielu sektorach i dotyczą wszystkich podmiotów rynkowych. Od tego, jak kształtują się ceny papieru i innych surowców drukarskich oraz inne koszty produkcji, głównie energia elektryczna, zależy opłacalność pozostałych segmentów: wydawniczego i księgarskiego.
Co z tym papierem?
Problemy, i to wielkie, zaczynają się już na początku łańcucha produkcyjnego w przemyśle papierniczym. Lasy Państwowe, monopolista w zakresie dostaw drewna dla wielu gałęzi przemysłu, w tym i dla producentów celulozy, podstawowego surowca do produkcji papieru, drastycznie podniosły ceny tego surowca, co szczególnie uderzyło w przemysł meblarski, ale też w producentów celulozy, a w konsekwencji ma to znaczący wpływ na wzrost cen papieru.
Papiernia w Kwidzynie, jeden z największych zakładów celulozowo-papierniczych w Polsce, która od ubiegłego roku wchodzi w skład austriackiej Grupy Mayr-Melnhof (MM), po sfinalizowaniu transakcji przejęcia zakładu od koncernu International Paper ogłosiła plany ograniczenia produkcji w związku z brakiem przewidywalności dostaw drewna na polskim rynku oraz niezwykle wysokimi kosztami produkcji, jak poinformowano. Jest to właśnie wynik nowych zasad zakupu drewna, jakie Lasy Państwowe wprowadziły we wrześniu ubiegłego roku, co spowodowało gwałtowny wzrost cen drewna. Wyczerpaliśmy wiele różnych możliwości rozwiązania tego problemu. Nalegamy, aby Lasy Państwowe zmieniły swoją politykę. Apelujemy także do rządu, aby kontrolował monopolistyczną w praktyce pozycję Lasów Państwowych, co pozwoli zapewnić konkurencyjność i wspierać przemysł oraz inwestycje w innowacyjność i zrównoważony rozwój w Polsce – skomentował Tomasz Brodecki, prezes zarządu oraz dyrektor zarządzający zakładu MM Kwidzyn.
W Kwidzynie planowano od sierpnia kilkudniowe przestoje poszczególnych maszyn papierniczych – do czasu poprawy dostępności i ceny drewna. Ograniczenia spowodują zmniejszenie produkcji papieru pakowego i papieru kserograficznego. Dodatkowo poinformowano, że firma wycofała się z planów inwestycyjnych o wartości blisko 5 mld zł oraz wstrzymała zredukowany plan inwestycyjny o wartości ponad 2 mld zł.
Transmisja wzrostu cen
Inaczej sytuacja wygląda z perspektywy poligrafii. W ciągu minionych kilku tygodni okazało się, że wszyscy producenci papieru nie mają z nim problemów, a papier leży u nich w magazynach. Nie ma tego deficytu, jaki był trzy-cztery miesiące temu. Cena papieru jest tak wysoka, że w tym roku w porównaniu z rokiem ubiegłym zużyliśmy o jedną trzecią papieru mniej, chociaż wartościowo sprzedaż mamy większą. Wydawcy natomiast przy wyższej cenie druku i wzroście innych kosztów podnoszą ceny książek, ale spotykają się z rzeczywistym ostatecznym odbiorcą, czyli czytelnikiem, który głosuje swoimi pieniędzmi. Jak ich nie ma, to nie kupuje książek! – mówi Waldemar Lipka, prezes giełdowej spółki Kompap, w skład której wchodzą obecnie cztery zakłady poligraficzne, w tym dwie drukarnie dziełowe – w Olsztynie i w Białymstoku. – Jako drukarnie jesteśmy w tej sytuacji na pierwszej linii frontu, atakowani przez oburzonych wydawców, bo podnosimy ceny druku książek o 30, 60, 70, a nawet 100 proc. Ale nasza marża nie zmieniła się, co można łatwo sprawdzić na giełdzie, gdzie jest notowana nasza grupa kapitałowa Kompap, w skład której wchodzą obie drukarnie. Jesteśmy firmami, które transmitują podwyżki cen. Przenosimy je w proporcji jeden do jednego. Nie podwyższamy swojej marży, co można sprawdzić oglądając nasze rachunki zysków i strat. Sprzedajemy dużo więcej, ale dużo więcej nie zarabiamy, bo produkujemy o 20-30 proc. mniej. Widzimy, jak wydawcy zmieniają zlecenia z oprawy twardej na oprawę miękką, z 360 stron na 320 stron tej samej publikacji, z 200 tytułów, jakie wydawali rocznie, na 180. I dlatego ilość jest mniejsza – dodaje Waldemar Lipka.
Znikające księgarnie
W Europie sytuacja na rynku książki jest też inna niż to było w minionych latach. Rynek ma za sobą kolejne kryzysy, ale także oznaki ożywienia. W Europie ubiegły rok był dobry, w wielu krajach odnotowano wzrost sprzedaży książek, a w innych sprzedaż utrzymała się na wcześniejszym poziomie, chociaż oczywiste były kłopoty z papierem. Obserwuje się też powrót czytelników do księgarń stacjonarnych i zmniejszenie udziału księgarń internetowych w sprzedaży, gdy wcześniej ten kanał wzrastał. Dzieje się to głównie w krajach, gdzie obowiązują zasady jednolitej ceny książki, czego nie możemy się doczekać u nas – powiedziała Sonia Draga, prezeska Polskiej Izby Książki po spotkaniu członków FEP (Europejskiej Federacji Wydawców), które odbyło się 23 września w Rydze.
Brak ustawy o jednolitej cenie książek, jaką od wielu lat postuluje Polska Izba Książki, jest uznawany – pomimo wielu kontrowersji i zdań odmiennych – za podstawowy powód zamykania się księgarń nazywanych niezależnymi, czyli nienależących do ogólnopolskich sieci księgarskich takich jak Empik czy Świat Książki, a także mniejsza, ale świetnie radząca sobie w tak niesprzyjających okolicznościach Książnica Polska, systematycznie budowana od lat przez sprawne kierownictwo. Sytuację księgarstwa monitoruje Polska Izba Książki, która za pośrednictwem Biblioteki Analiz prowadzi dotowaną przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Ogólnopolską Bazę Księgarń. Na początku roku łączna liczba placówek księgarskich zarejestrowanych w OBK wynosiła 1738, gdy stan rejestru na koniec 2019 roku wynosił 1920, co oznacza, że w ciągu dwóch lat – 2020 i 2021 – zniknęły prawie dwie setki księgarń! Dzisiaj jest ich jeszcze mniej, bo obecnie w OBK zarejestrowane są 1692 placówki księgarskie. Niemal w każdym województwie odnotowujemy zamykanie się placówek księgarskich.
Niestety w Polsce wciąż dominuje sprzedaż za pośrednictwem sklepów internetowych, które rywalizują między sobą rabatami dla konsumenta. Obniżek nie mogą zastosować księgarnie stacjonarne, a zwłaszcza te indywidualne – będziemy zatem świadkami kolejnych zamknięć w najbliższych miesiącach. Wszyscy zmagają się bowiem ze wzrostem cen energii; te dla przedsiębiorców, jakimi są niezależne księgarnie, mogą się okazać zbyt wysokie do utrzymania rentowności – wyraziła zaniepokojenie Sonia Draga.
Energetyczny armagedon
Dramatyczny wzrost cen energii obejmuje całą gospodarkę. Do wszystkich problemów, z jakimi się borykamy, dochodzi nadchodzący armagedon w cenach energii, bo to nie będą podwyżki o 10 czy 20 proc., ale 400 proc.! Mamy umowę, przewidującą cenę około 600 zł za megawat do końca roku, a nowe ceny zaczynają się od około 2 tys. zł, czyli trzy-, czterokrotnie wyżej niż do tej pory. Będzie to dla nas oznaczało około pół miliona złotych miesięcznie zwiększenia kosztów, a maszyny drukujące są niezwykle energochłonne. Spodziewam się od nowego roku nowej fali podwyżek z tego tytułu. Ale dożyjmy wpierw do końca tego roku – stwierdził Waldemar Lipka.
Jeszcze większe obawy sformułował Artur Chęsy, prezes zarządu drukarni Pozkal w Inowrocławiu. Nie będę chyba oryginalny, gdy powiem, że generalnie jest bardzo źle. Wciąż nie najlepsza jest sytuacja w zakresie podstawowych surowców, jakich potrzebujemy do produkcji, czyli papieru, kartonu czy tektury, ale widać tutaj pewne względne uspokojenie. Ceny przestały już galopować z dnia na dzień, jak to było dotychczas, choć rosną w nieco zwolnionym tempie. W pewnym stopniu poprawiła się też dostępność tych materiałów. Jednak w rozmowach z dostawcami słyszymy informacje, że to nie koniec wzrostów cen i przed końcem roku czekają nas podwyżki. Jeżeli chodzi natomiast o sytuację energetyczną na przyszły rok, to prognozy są wręcz dramatyczne, bo – w zależności od warunków podpisanych umów – czeka nas wzrost i to dwu-, trzy- czy nawet pięciokrotny w przypadku wszelkich nośników energii. Będzie to bardzo duży problem dla wszystkich podmiotów, nie tylko poligraficznych.
W takim samym tonie wypowiada się Mirosław Szewczyk, prezes zarządu drukarni Opolgraf w Opolu. Chcąc być oszczędnym w słowach, powiem, że sytuacja jest zła! Właśnie dowiedziałem się, że od 1 października szykowane są gwałtowne podwyżki cen papierów, co będzie związane z podwyżkami cen energii elektrycznej i gazu. Papiernie sygnalizują też, że mogą być zatrzymania w produkcji, bo będą miały wyłączenia związane z niedostępnością energii i gazu. W zimie może się zdarzyć, że część produkcji nie zostanie zrealizowana. Właśnie dostaliśmy ponad pięciokrotną (!) podwyżkę ceny energii, a w przyszłym tygodniu może być jeszcze większa podwyżka jej ceny na rok przyszły. Do tego inflacja jest ogromna! Gdyby to wszystko zebrać, to widać, że czeka nas bardzo trudny okres; może jeszcze nie jesień, ale na pewno przyszły rok będzie bardzo trudny, jeżeli nie nastąpią jakieś pozytywne zmiany albo interwencja rządowa, która ewentualnie zastopowałaby wzrost cen energii w różnej postaci. W rezultacie papiery będą drożały, nasze usługi będą drożały, a dostępność papieru może być ograniczona ze względu na zmniejszenie produkcji papieru, którego ceny będą tak wysokie, że przestanie to być atrakcyjne dla ostatecznego odbiorcy. Do tego książki nie są produktem pierwszej potrzeby i można się bez nich obejść przez jakiś czas. Będzie to mocne uderzenie w całą branżę! – stwierdził prezes Opolgrafu.
Do starych problemów doszły nowe
Równie wielkie zaniepokojenie wyraża Jacek Kuśmierczyk, prezes Polskiej Izby Druku i kanclerz Polskiego Bractwa Kawalerów Gutenberga: Sytuacja zaledwie w ciągu ostatnich trzech kwartałów uległa zasadniczemu pogorszeniu, bowiem stare problemy w większości nie zniknęły, a pojawiły się nowe. Krótko- oraz średnioterminowe prognozy społeczno-gospodarcze nie są dobre. Lawinowo rosnące ceny nośników energii i surowców, dwucyfrowa inflacja pociągająca za sobą zasadniczy wzrost kosztów pieniądza, zaostrzenie kryteriów kredytowych przez banki, brak dostępu do funduszy europejskich, malejący popyt zewnętrzny i wewnętrzny, istotne ograniczenie alternatywnych kierunków zaopatrzenia, roszczeniowa postawa i niskie morale pracobiorców, nieprzewidywalne prawodawstwo, niewydolny system egzekucji prawa to z pewnością nie wszystkie punkty z aktualnego katalogu strachów – obowiązkowej lektury dla przedsiębiorców. A przecież dodatkowo wiszą nad nami widma wojny i pandemii oraz przyszłoroczny festiwal „kiełbasy wyborczej”.
Nad dużymi, ale też średnimi firmami, które przecież także działają w przemyśle książkowym, zawisła jeszcze jedna groźba, jaką może być tzw. podatek nadmiarowy zwany potocznie podatkiem Sasina, chociaż sposób, w jaki jest szykowany, zakrawa na groteskę w ocenie komentatorów. Jego sednem, jak czytamy w „Newsweeku” z 3 października, będzie „nie mniejsza niż 33-proc. stawka dodatkowego podatku od zysku firm, jeśli wzrósł w tym roku powyżej 20 proc. wobec średniej z trzech ostatnich lat. Na samą informację o „haraczu Sasina” z giełdy wyparowało 40 mld zł. Rykoszetem oberwał też złoty, bijąc historyczne rekordy swej słabości wobec dolara i franka szwajcarskiego”. Wprowadzenie tych regulacji to „groźba zapaści finansowej setek firm”, ale może jednak nie zostaną wprowadzona i „w końcu byłaby to tylko jedna więcej klapa ministra Sasina”.
Wydawnictwa do obecnej sytuacji podchodzą ostrożnie. Prezes Artur Chęsy stwierdza: Widzimy zmniejszenie liczby zamówień ze strony wydawców, szczególnie w oprawie twardej, spadają też nakłady. W przypadku naszej drukarni miało to bardzo widoczny efekt i wygląda na to, że powodem są oszczędności wydatków na druk ze strony wydawców, bo książka w oprawie miękkiej jest nieco tańsza od książki w oprawie twardej. I tutaj wydawcy zaczęli szukać oszczędności. Może nie wszyscy przyjęli taką taktykę, ale borykamy się z tym, że nasze moce w zakresie oprawy twardej są znacznie wyższe niż suma zleceń, jakie przyjmujemy w tej technologii.
Szczypta optymizmu
Natomiast Waldemar Lipka ocenia, że drukarnie z grupy Kompap, czyli OZGraf – Olsztyńskie Zakłady Graficzne i BZGraf – Białostockie Zakłady Graficzne mają dobry okres. Teraz są nasze „żniwa”, otrzymujemy bardzo dużo zapytań i obserwujemy wzmożoną aktywność wydawców. Musimy to przeżyć do końca listopada, a potem zobaczymy, co będzie dalej. Dobrzy wydawcy, z dobrymi i trafionymi tytułami, nadal dobrze sprzedają swoje książki, bo drukujemy ich tytuły w nakładach sięgających po kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy. Słabi będą słabsi, ale silni zostaną wzmocnieni! – twierdzi prezes Kompapu.
Zwraca przy tym uwagę na lepszą kondycję finansową wydawców niż to było poprzednio. Jestem bardzo mile zaskoczony tym, że nastąpiła pewna solidarność i w niektórych przypadkach poprawiła się też płynność finansowa wydawnictw. W naszym przypadku stosujemy tylko jeden termin płatności, który wynosi 60 dni i współpracujemy tylko z takimi klientami, którzy są ubezpieczeni. Na początku, po przejęciu drukarni, odeszło od nas około 20 proc. wydawców, ale ponad połowa z nich już do nas powróciła i zaakceptowała sytuację, że kredytu muszą szukać w bankach, a nie w drukarniach. Do tej pory drukarnie brały kredyt w rachunku bieżącym, ale teraz już tego nie robimy, a należności i zobowiązania mamy mniej więcej „na równo”. I mogę powiedzieć, że w naszych dwóch, a właściwie trzech, a od 1 września czterech drukarniach jest znaczna poprawa płynności. Widzę, że porządni wydawcy, z jakimi pracujemy, praktycznie nie spóźniają się z płatnościami, co było kiedyś notoryczne. Dlatego w tym zakresie widzę dobrą sytuację – ocenił Waldemar Lipka.
Ta optymistyczna ocena niech będzie chociaż małym pocieszeniem w ocenie całej dramatycznej sytuacji. Zadaliśmy pytanie: czy katastrofa jest nieunikniona? Jacek Kuśmierczyk odpowiedział: Powszechna nie, ale by przetrwać, trzeba będzie zachować stalowe nerwy, wprowadzić bezwzględną dyscyplinę wydatków, zdywersyfikować rynki zbytu oraz zmotywować pracowników do bardzo efektywnej pracy. Ci, którym się to nie uda, prawdopodobnie znikną ze sceny. Jedną w miarę wiarygodną rezerwą na horyzoncie (jednak bez wskazanej daty dostępu) są fundusze europejskie, bowiem wszystkie środki z budżetu krajowego pójdą na gaszenie wielce prawdopodobnych niepokojów społecznych. Drugim potencjalnym lekarstwem (niestety z apteczki znachora/jasnowidza) jest zakończenie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, rozpoczęcie odbudowy Ukrainy i choćby częściowe zdjęcie sankcji z Rosji. Ten scenariusz będzie dla Polski i jej gospodarki błogosławieństwem, które jednak nie wiadomo kiedy będzie nam dane. Życzę powodzenia!.
Sprawdza się więc życzenie, abyśmy żyli w ciekawych czasach! Czeka nas więc trudny okres, jednak bardzo liczymy, że tak jak przez tyle lat, tak i teraz nasi przedsiębiorcy wytrzymają, przetrzymają i będą się dalej rozwijać!
Piotr Dobrołęcki
(Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji)