Dr Wiesław Uchański, od 25 lat prezes wydawnictwa Iskry, jest z punktu widzenia drukarni wydawcą idealnym. Płaci na czas, a nawet i przed czasem, przed ceną stawia jakość i terminowość, gardzi e-bookami, a tabletu używa wyłącznie do gry w szachy. Do tego ceni wysoki poziom edytorski, szlachetne papiery, twarde oprawy i uszlachetnienia, które – co wiem z doświadczenia, bo pracując jako technolog w Drukarni Naukowo-Technicznej obsługiwałam wydawnictwo Iskry – powodują, że produkcja książek staje się doznaniem estetycznym.
n Spotykamy się z okazji 60-lecia Iskier. Dorobek wydawnictwa to ponad 6 tys. tytułów o łącznym nakładzie 170 milionów egzemplarzy. Jakie były przełomowe momenty w jego historii?
Dr Wiesław Uchański: Wydawnictwo Iskry ma również historię przedwojenną, do której się przyznajemy. Iskry przed wojną były bowiem tygodnikiem, wraz z którym wydawano kalendarze pod szyldem „Biblioteka Iskier”. W 1952 roku powstało Państwowe Wydawnictwo „Iskry”. Po przełomie politycznym w 1956 r. wydawnictwo zmieniło charakter z propagandowo-ideologicznego na popularne. Kolejny ważny etap to prywatyzacja, której dokonałem wraz ze współpracownikami przed 20 laty. Jak pokazuje historia, była to jedyna słuszna droga. W mojej karierze w Iskrach znaczącym momentem było wydanie „Dzienników” Stefana Kisielewskiego w 1995 roku – tego typu publikacje zawsze zwracają uwagę na wydawnictwo. Jednorazowy największy nakład, jaki drukowałem, to 300 tysięcy „Jednego dnia Iwana Denisowicza” Aleksandra Sołżenicyna, chociaż nie – w Pabianicach wydrukowałem półtora miliona egz. kalendarza zdzieraka. Kiedy zaczynałem pracę w wydawnictwie Iskry w 1987 roku, roczny nakład wydawanych przez nas książek utrzymywał się na poziomie 4 milionów egzemplarzy i obejmował również kalendarze. Dziś jest to ok. 200 tysięcy. Zatrudnienie zmniejszyło się ze 100 do 10 osób.
n A jak przez te wszystkie lata zmieniały się relacje wydawnictwa z drukarniami?
W.U.: Zmieniają się – niestety na niekorzyść, co wynika ze zmian cywilizacyjnych i tempa życia – rola i prestiż drukarza, czy, jak to kiedyś mówiono, towarzysza czarnej sztuki. Obecnie coraz częściej są to ludzie anonimowi, rozpoznawani jedynie w środowisku, a kiedyś stanowili nieodłączny element kultury przez duże K. Dotyczyło to nie tylko szefów drukarń, ale również zecerów. Technologia w pewnym sensie wyparła człowieczeństwo z druku, zmieniły się też relacje wydawca – drukarz. W latach 80. ubiegłego wieku jechałem do drukarni z torbą wypełnioną butelkami wódki, awizowany pięcioma telefonami, powołując się na wspólnych kolegów i znajomych. Na widok torby relacje się ocieplały, bo nie tylko drukarze, ale wszyscy piliśmy dużo i w końcu słyszałem: „W tym roku to ci tego na pewno nie wydrukuję, w przyszłym raczej też nie, ale za dwa lata książkę będziesz miał na pewno. Pod warunkiem, że znajdziesz papier.” To są zmiany nieodwracalne; obecnie mamy do czynienia raczej z nadpodażą usług poligraficznych. To wydawca, a zwłaszcza płacący wydawca, jest przedmiotem zainteresowania drukarzy. Sytuacja się odwróciła. Kiedyś nie tylko wydawcy, ale i autorzy doskonale wiedzieli, kto jest dyrektorem drukarni. Dziś wątpię, abyśmy znaleźli jakiegokolwiek autora, który byłby w stanie powiedzieć, jak się nazywa drukarnia, w której jego książka została wydrukowana i kto nią kieruje. Nie wiem, czy 10 proc. czytelników jest w stanie wskazać wydawnictwo, które wydało książkę, jaką aktualnie czytają. Pamiętam, że kiedyś drukarz pracował nawet w ministerstwie kultury – był to Tadeusz Zachariasiewicz, dyrektor drukarni Anczyca w Krakowie, w dodatku, o ile pamiętam, bezpartyjny, ale miał kwalifikacje. A teraz? Może sobie pani wyobrazić szefa drukarni w ministerstwie kultury?
n Przyznaję, nie mogę. Jak Pan –w erze nadpodaży usług poligraficznych –dobiera drukarnie, z którymi Pan współpracuje? Torby są wożone w drugą stronę?
W.U.: Od wielu lat jestem związany właściwie z jednym drukarzem – Andrzejem Janickim, który drukuje większość książek wydawanych przez Iskry, kiedyś w Drukarni Naukowo-Technicznej, obecnie w Drukarni Wydawniczej. Dla mnie wartością nadrzędną nawet wobec wieloletniej przyjaźni jest łatwość kontaktu – i to nie tylko mojego z dyrektorem, ale również moich współpracowników z technologiem czy osobą odpowiedzialną za ekspedycję. Z nowymi partnerami jest jak w życiu: trzeba się nauczyć nawzajem siebie i swoich potrzeb, a to zabiera czas i bywa frustrujące. Ta monogamia wynika więc nie tyle z emocji, co po prostu z pragmatyki. Oczywiście wybór drukarni nie jest przypadkowy – w najmniejszym stopniu decyduje cena, w najwyższym – wysoka jakość i terminowość. Zwłaszcza terminowość; wydajemy zazwyczaj tytuły autorów żyjących i kiedy organizujemy wieczór autorski, nie wyobrażam sobie, żeby autor nie mógł na jego zakończenie podpisać egzemplarzy. Nam to się nigdy nie zdarzyło, książki choćby w liczbie 100 egz. dowożone są na czas pociągiem, tramwajem czy taksówką. A słyszałem o odwołanych wieczorach promocyjnych innych wydawnictw…
n Jak radzi sobie oficyna wydająca publikacje ambitne w czasach czarnych serii, romansów z wampirami czy celebryckich poradników?
W.U.: Wydawnictwo Iskry jest swoistą manufakturą, więc nie istnieją u nas masowe, anonimowe produkcje. Z każdą publikacją jesteśmy związani emocjonalnie. Z dodrukami wydajemy łącznie około 50 pozycji rocznie i nigdy już nie będzie więcej. To kwestia filozofii naszego działania. Nasza sytuacja finansowa jest bardzo dobra, nie korzystamy z kredytów, posiadamy wręcz nadpłynność finansową, a swoim partnerom płacę nawet nie w terminie, ale przed terminem. O takim komforcie marzą wszyscy. Korzystam również z jednej firmy dystrybucyjnej, co jest może wbrew sztuce, ale w przypadku Iskier sprawdza się znakomicie, bo nie mamy problemów z zaległymi płatnościami. Zauważyłem, że im bardziej robię to, co lubię, tym większe zarabiam pieniądze. Kiedy chcę wydać książkę, którą sam z przyjemnością przeczytałem, okazuje się, że jest kilka tysięcy ludzi, którzy również tę książkę chcą mieć. Nasze nakłady podstawowe wynoszą 2-3 tys. egz. –przy niskich kosztach własnych są to dla nas nakłady rentowne. Nie budujemy naszej polityki wydawniczej na szukaniu bestsellerów, które pociągną wszystko. Mamy stały zespół autorów takich jak prof. Janusz Tazbir, Karol Modzelewski, Wiktor Osiatyński, ale i Andrzej Mleczko, którzy są już naszymi przyjaciółmi. Osobiście czytam wszystkie maszynopisy i podejmuję decyzję o ich ewentualnej publikacji. Nie musimy organizować kampanii promocyjnych – wydmuszek, kreujących pustą dyskusję wokół błahej książki. Te dyskusje wokół publikacji Iskier rodzą się same, bez naszej pomocy, niepotrzebne nam billboardy. Nasze książki są adresowane do tzw. twardego inteligenta, który wciąż istnieje.
n Ale nawet najtwardszy inteligent nie zignoruje postępu technologicznego – z pewnością korzysta z Internetu, może nawet ma tablet, na którym czyta książki. Czy w ofercie wydawnictwa Iskry są audiobooki i e-booki?
W.U.: Ja początkowo próbowałem kontestować rzeczywistość i trudno mi było zaakceptować obecność wydawnictwa w nowych mediach. Ale zauważyłem, że mój czytelnik jest użytkownikiem Internetu, więc stopniowo nauczyliśmy się obsługiwać e-maile, zbudowaliśmy stronę www. Długo nie chciałem również ulegać modzie na e-publikacje, ale przeważyła jedna rzecz – część bibliotek ze względu na ograniczoną pojemność fizyczną (a jak wynika z ISBN, w Polsce ukazuje się 30 tys. tytułów rocznie) coraz częściej prosi o wersje elektroniczne. Kiedyś zarzekałem się, że nigdy w życiu, że prędzej zginę jak generał Sowiński na Woli, ale tego typu innowacje wynikają zazwyczaj z możliwości zespołu. Trafiła do nas osoba, która miała o tym pojęcie i umiała mnie do tego przekonać. Mówię to z przykrością, ale wydaje mi się, że era Gutenberga mija. Książka jako przedmiot będzie kiedyś czymś elitarnym, snobistycznym czy jak to się dziś mówi „oldskulowym” i jako taka ma szansę trwać bardzo długo. Pewien rodzaj książki nie dopuszcza dysonansu pomiędzy jej treścią a nowoczesną, wirtualną technologią. Ja wiem, że to reliktowe myślenie, ale ono ma szansę przetrwać. To nieprawda, że młodzi ludzie odchodzą od książki papierowej. Zależy jakiej. Jeśli zaś chodzi o audiobooki, to pozycje Iskier nagrywane są wyłącznie na potrzeby niewidzących – ja się na tym zupełnie nie znam, ale gdyby ktoś chciał odkupić ode mnie prawa wydawnicze w tym celu, to dlaczego nie…
n Poziom edytorski książek wydawanych przez Iskry jest od lat niezmiennie bardzo wysoki. Piękna szata graficzna, szlachetne papiery, oprawa twarda z obwolutą, uszlachetnienia. Czy to również efekt przemyślanej strategii wydawniczej, żeby była to książka „na półkę”, idealna na prezent, jeśli nie chce się obrazić czyjejś inteligencji?
W.U.: Czasem mam wrażenie, że nasz wieloletni dyrektor artystyczny Andrzej Barecki stworzył pewien rodzaj estetyki edytorskiej, która znalazła wielu naśladowców. Niekiedy nawet zastanawiam się, jak od niej teraz uciec. Jako jedni z pierwszych drukowaliśmy na papierach chamois, ponieważ uważamy, że treść książki nie może stanowić dysonansu w stosunku do jej walorów edytorskich. Podejrzewam, że nawet połowa wydawanych przeze mnie książek może być kupowana nie do natychmiastowego przeczytania, ale ze względu na ich wygląd, który budzi chęć posiadania i rodzi przekonanie, że przeczyta się je podczas wakacji czy na emeryturze. Fakt, to pewien rodzaj kolekcjonerstwa ładnych przedmiotów, snobizmu może, ale to pozytywne zjawisko i coraz rzadsze w naszych czasach. W latach 50. i 60. XX w. młode, piękne dziewczyny nosiły „Ulissesa” w ażurowych siateczkach, co miało być dowodem ich intelektualnej przynależności do kasty wyższej. Dziś tę funk-cję pełnią „coffee table books”, wykładane na stolik kawowy przed wizytą znajomych. To było, jest i – mam nadzieję – będzie. Dlatego szansę dla wydawnictwa stanowi wydawanie pięknych, ale i wartościowych książek, które dają poczucie, że może kiedyś…
n …podczas wakacji czy na emeryturze. Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Anna Naruszko