Pierwsze lata
6 Dec 2016 14:44

Rocznice zawsze skłaniajš do wspomnień. 25 lat temu zaistniała Solidarnoœć, poraziła swojš skalš i siłš cały system, obwieœciła się œwiatu i w jakimœ sensie zaskoczyła nas samych. Nie wiedzieliœmy, że tkwi w nas taki ogień, że my, ludzie, obywatele państwa reżimowego, tak zgodnie staniemy razem i że będzie nas tylu. Cóż to był za czas. Mroczny 13 grudnia, na ulicach czołgi, zomowcy, wojsko Đ tu w œrodku Europy państwo wydało wojnę swoim obywatelom. Zachodni œwiat zamarł w przerażeniu, u sowietów œwięto. Polacy sami, własnymi rękami załatwiajš swój problem. Wojna polsko-jaruzelska stała się faktem. To poczštek długiej tragicznej drogi. W 1981 roku pracowałem w centrali Narodowego Banku Polskiego. Mój departament współpracował z PWPW, stšd wiele znajomoœci z drukarzami, papiernikami i kierowcami Đ póŸniej bardzo się przydały. W strukturach Solidarnoœci byłem jeszcze przed rejestracjš zwišzku, od samego poczštku ruchu. Bank centralny to instytucja konserwatywna, pyszna, bogata Đ w tym czasie bardzo upartyjniona. Stan wojenny dla wielu w tej firmie nie był zaskoczeniem. Już następnego dnia pojawili się w mundurach. Majšc specjalne przepustki przechodzili dumnie obok stanowisk z karabinami maszynowymi manifestujšc swojš wyższoœć. Moje biurko było kompletnie przewertowane, zamek wyrwany Đ nie bawili się w subtelnoœci, wszystkie papiery solidarnoœciowe skrupulatnie zabrane. Te były bez wartoœci, tylko żal bardzo egzemplarzy ăTygodnika SolidarnoœćÓ z podpisami Wałęsy i Mazowieckiego. Kompletu ătysolaÓ z tzw. depozytu już nigdy nie odzyskałem. Z członkami komisji zakładowej się nie cackali, ale po ărozmowachÓ dawali spokój. Mnie przesłuchiwał ăswójÓ Đ pracownik banku z departamentu wojskowego w stopniu pułkownika, niegdyœ wybitny sprinter, olimpijczyk. Wyjštkowo arogancki, wulgarny, per ty, wypytywał o kontakty, proponował współpracę, obiecywał, straszył. Obszedł się niczym. Zamknęli mnie w pokoju, telefon był naiwnie czynny. Nawet się uœmiechnšłem, ale zadzwoniłem do domu Đ tam czekała na mnie żona w cišży i malutki syn. Napisałem pismo do prezesa NBP w którym protestowałem przeciwko represjonowaniu pracowników; wówczas sšdziłem, że jest ich wielu. Sekretariat prezesa przyjšł i podstemplował Đ kopie mam do dziœ. Byłem w tym wszystkim sam, jak się okazało jedyny, który się postawił. Decyzja była bardzo trudna, miałem przecież rodzinę. Zdecydowanie łatwiej jest w tłumie, w strajku, gdy czuje się wsparcie; tu widzia-łem tylko setki obojętnych, bojšcych się do mnie podejœć ludzi. Z pracy wyleciałem na bruk, lecz czułem się wolny. Pracowałem dorywczo. Cały czas nie mogłem złapać kontaktu z kimœ z Mazowsza, albo też nie chciałem, nie byłem pewien wielu osób. Z ludŸmi z ăTygodnika SolidarnoœćÓ, z którym współpracowałem, nie miałem żadnej łšcznoœci, to mnie dobijało. Żeby się utrzymać, wykonywałem ciężkš, fizycznš pracę, potrzebowałem czegoœ więcej niż codzienne bluzganie na komunę. Zaczęły być wydawane podziemne gazety, a ja byłem poza. Zbyszek Ze Zbyszkiem spotkałem się przypadkiem, wielki muskularny facet przypominał raczej zawodowego zapaœnika niż przyszłego doktora nauk ekonomicznych. Takie miał plany. Zbyszek był dla mnie ważny, również jako dobry kumpel, miał bardzo dobre kontakty, jego ogromne mieszkanie na Radziłowskiej, na Saskiej Kępie, zawsze było pełne ăinteresujšcych ludziÓ. Zbyszek z opozycjš zwišzany był już chyba od trzech lat. Miał swojš szczególnš, nieco brutalnš filozofię niszczenia komuny. Zmienił się bardzo po œmierci ojca, wysokiego funkcjonariusza w strukturach CK SD, chyba nawet przewodniczšcego tej partii. Donat Z Donatem poznałem się u Zbycha, na jakimœ tam koleżeńskim spotkanku. W zasadzie to trochę się już znaliœmy Đ z Regionu, tam był zawsze młyn, mnóstwo twarzy, wszyscy na ty, dziesištki znajomoœci. Donat był wydawcš, redaktorem, grafikiem zakochanym w ksišżkach, w typografii. Mieszkał zdaje się na Żoliborzu i tam teraz się obracał. Obiecał nam pomóc w dostępie do materiałów informacyjnych. Na poczštku to było trudne, dla wszystkich. On tworzył kontakty. Uzgodniliœmy podstawowe zasady, że nie nosimy ze sobš notesów, zapisanych na kartkach numerów telefonów itp. Kontakt w oznaczonym terminie, jeżeli już telefonicznie, to szyfrem. ăNasza gazetkaÓ Đ tak pieszczotliwie nazywaliœmy jednš kartkę A4 Đ to były napisane na maszynie, przez kalkę teksty Đ seria komunikatów. Winietka Solidarnoœci wytrawiona już wczeœniej, w Domu Słowa Polskiego, którš zachowałem na pamištkę, to był tak naprawdę jedyny profesjonalny widoczny akcent drukarski. Było trochę problemów z jej odbijaniem, nie mieliœmy przecież prasy. To w sumie prymitywne urzšdzenie było jednak poza naszym zasięgiem. Produkcję poczštkowo uruchomiliœmy u Zbyszka, tam mieliœmy spokój, wydaliœmy chyba ok. 30 numerów. Ale to się zmieniło. Ogromne mieszkanie kosztowało. Zostało sprzedane. Przenieœliœmy się do mojej siostry, niedaleko, bo na Zwycięzców. Tam w piwnicy, w mojej dawnej siłowni, z marszu wznowiliœmy wydawanie. W tym czasie tworzyliœmy grupę szeœcioosobowš, o trochę różnych poglšdach, czasami trochę skłóconš. Godziła nas Ala, bibliotekarka. Pracowała w MON, była niezastšpiona w redagowaniu tekstów ărodem z wojaÓ. Informacje miała na bieżšco, dzisiaj wydaje mi się, że to była jedna z ciekawszych rubryk pisma. Z papierem nie było problemu, gorzej z wklepywaniem tekstu, to osłabiało, brak powielacza coraz bardziej dawał się we znaki. Donat okazał się bezkonkurencyjny. Wdrożył niedawno przez niego poznanš metodę powielania tekstów dzięki zastosowaniu maszyny do pisania, folii œniadaniowej i papieru œciernego. Czcionki maszyny, pozbawionej taœmy tłoczyły w foli, pod którš podłożony był papier œcierny, otwory przypominajšce znaki pisarskie. PóŸniej należało tylko położyć matrycę na papierze, a na górę, najlepiej kawałek filcu nasšczony œrodkiem barwišcym. Po ăprzewałkowaniuÓ barwnik przedostawał się przez otworki i odbitka była gotowa. To już był postęp. Ale odbitki niestety były mało czytelne. Dla czytajšcych w tym czasie nie miało to większego znaczenia, istotne było, że sš. Ten stan rzeczy trwał gdzieœ do 1984 roku, chyba do bojkotu wyborów samorzšdowych. Wydaliœmy jeszcze kilka numerów. Byliœmy trochę już przemęczeni, brakowało kasy. Coraz szerzej i w bardziej profesjonalnej formie pojawiała się niezależna prasa. Było o niš coraz łatwiej, komuna jakby trochę odpuszczała, z czasem akceptowała coraz bardziej liberalne treœci. To, co do niedawna było zabronione, stało się dostępne w prasie wysokonakładowej. Zbyszek wyjechał do Szczecina, do brata Alicja czuła brzemię firmy, w której pracowała, wydawało jej się, że jest namierzona, wyglšdała na bardzo zmęczonš, tak naprawdę była bardzo chora. Donat też trochę odleciał w swoje strony, Żoliborz był mu bliższy, bardziej bezpieczny, nie chciał palić ważniejszych kontaktów. Zrobił swoje, i tak bardzo dużo. Ja przeprowadziłem się z rodzinš na Koło. Tam z czasem złapałem kontakt z ăGrupš WolaÓ. PóŸniej wszyscy znaleŸliœmy się w ăTygodniku SolidarnoœćÓ; ja wczeœniej, z ekipš Mazowieckiego. Uznałem, że wracam do siebie, na stare. Zostałem szefem graficznym. W 1989 r. udało mi się jeszcze zredagować i zaprojektować pismo ăWolaÓ w nowej edycji. W œrodowisku zostało uznane za najlepsze, budziło zazdroœć u innych wydawców podziemia. Niektórych z nich już nie ma wœród nas: odszedł Donat Chruœcicki, jego przyjaciel i mój bardzo dobry kolega Janek Gogacz, nie ma mojej żony i Alicji, Zbyszek został marynarzem i gdzieœ zaginšł. Niektórzy porobili kariery polityczne, ich nazwiska sš dzisiaj na pierwszych stronach gazet, niektórych los bardzo dotkliwie dotknšł.