Poligrafia u stóp wulkanu
6 Dec 2016 14:48

Wizyta w japońskiej drukarni to prawdziwy szok, także kulturowy dla Europejczyka przyzwyczajonego do wielkopowierzchniowych zakładów i licznej załogi wykonującej prace manualne. W Japonii, w której organizację, automatyzację i optymalizację kosztów doprowadzono niemal do absurdu (często kosztem komfortu pracy), przemysł poligraficzny charakteryzuje się rentownością na poziomie zaledwie kilku procent. Przedstawiciele dwóch odwiedzanych drukarń – Vanfu Inc. oraz K-Print byli zgodni co do jednego – rynek jest bardzo konkurencyjny, a ceny usług z roku na rok niższe. Jako remedium na widmo bankructwa obie firmy przyjęły podobną strategię: specjalizację w niskich i bardzo niskich nakładach, przy możliwie najkrótszych terminach realizacji. I nie ma się co dziwić – w kraju, gdzie w niesamowitym zagęszczeniu żyje blisko 125 milionów ludzi (proszę sobie wyobrazić – kraj wielkości Polski, przy czym prawie 80% jego powierzchni stanowią nienadające się do zamieszkania góry i tereny wulkaniczne, a mieszkańców ponad trzy razy tyle!), zawrotną karierę robi personalizacja. Każdy chce być choć trochę wyjątkowy. Dziwne jest natomiast to, że większość niskonakładowych druków wykonywana jest na maszynach offsetowych. Przedstawiciele Vanfu i K-Print nie mają bowiem zbyt wysokiego mniemania o jakości urządzeń cyfrowych; owszem, posiadają je w swoim parku maszynowym, ale wykorzystują głównie do prostych, czarno-białych druków. Na nogach kapcie, na głowie sufit Drukarnia Vanfu Inc. swoją działalność biznesową rozpoczęła w 1980 roku od usług projektowania druków. Obecnie zatrudnia 420 osób i specjalizuje się w niskich nakładach – przeciętny wynosi zaledwie 800 arkuszy. Dziennie drukarnia naświetla (na urządzeniach PlateRite Screena) ok. 900 płyt CtP i realizuje od 200 do 300 zleceń. Praca trwa całą dobę, 6 dni w tygodniu. W budynku wynajmowanym przez Vanfu znajduje się jeszcze 15 (!) podobnych drukarń, które kooperują ze sobą i ratują się w przypadku nadmiaru przyjętych na ten sam termin zleceń. Zwiedzanie drukarni rozpoczyna się od zmiany obuwia na kapcie opatrzone logo drukarni – wygląda to trochę śmiesznie w zestawieniu z ubraniem biznesowym, ale odmówić nie można, a i stopy się mniej męczą. Uwagę zwraca brak okien – pracownicy przebywają przez cały czas w pomieszczeniach oświetlonych światłem sztucznym, a miejscami sufit jest umieszczony tak nisko, że przeciętny Europejczyk zmuszony jest pochylić głowę, aby przejść. Vanfu wyposażone jest w urządzenia cyfrowe (m.in. Digimaster Heidelberga) do realizacji wyjątkowo pilnych zleceń, ale – jak już wspomniałam – zwykle wykonywane są na nich prace czarno-białe, jako że Japończycy są bardzo wymagający w kwestii jakości prac wielobarwnych. Przeciętny nakład realizowany na urządzeniach cyfrowych to 25 egz. Dużymi klientami Vanfu są specjalistyczne szkoły techniczne, które zamawiają broszury dla studentów różnych kierunków. Przeciętny nakład 800 egzemplarzy nie zniechęca jednak Vanfu do inwestowania w zaawansowane maszyny offsetowe. Na pierwszym piętrze drukarni znajduje się cała aleja maszyn firm Heidelberg: Speedmaster 102 i 74 oraz Ryobi: 754, dwie 684 i 524. W sumie 11 urządzeń, przy czym część – co ciekawe – należy do innych drukarń. Niewyobrażalne w Polsce, prawda? Uwagę zwracają centralne pojemniki na farbę, zaopatrujące wszystkie maszyny offsetowe. Łącznie wszystkie działy drukarni zajmują 7000 m² powierzchni. Klientów Vanfu stara się pozyskiwać za pośrednictwem internetu (dotychczas w ten sposób udało się zdobyć jedynie 1000 prac, ale system został uruchomiony dopiero w październiku 2007); drukarnia zatrudnia także 10 przedstawicieli handlowych. Spora część zleceń pochodzi z kooperacji. Kolejnym zaskoczeniem jest fakt, że Vanfu ogranicza się do realizacji zamówień wyłącznie japońskich firm, i to głównie zlokalizowanych w Tokio! Pozwala to zapewnić krótkie terminy dostaw, ale także mocno ogranicza bazę odbiorców. Dużo maszyn, mało ludzi Spadające ceny usługi druku są także bolączką drukarni K-Print, podobnie jak Vanfu nastawionej na realizację średnich (jak na japońskie warunki – od 1000 do 5000 ark.) i małych nakładów. K-Print wyposażony jest wyłącznie w konwencjonalne maszyny offsetowe. Na dziennikarzy pytających, czy myślą o systemach cyfrowych, patrzą ze zdumieniem: przecież nowoczesne maszyny offsetowe znakomicie się sprawdzają, oferują coraz krótszy czas narządu, a jakość cyfry jeszcze nie jest (ich zdaniem) konkurencyjna. Podejście zupełnie inne od europejskiego… K-Print zatrudnia na etacie zaledwie 50 osób (zaledwie w stosunku do Vanfu), a mimo to posiada imponujący park maszynowy: dwa systemy CtP Screen PlateRite 8600 i 8500, aż 15 maszyn Ryobi (!), w tym 758 z utrwalaniem UV i 525 z lakierowaniem, oraz jedną Sakurai. Ach, ten lokalny patriotyzm… Aż trudno sobie wyobrazić, kto na tych maszynach drukuje, biorąc pod uwagę, że 10 osób, czyli 20% załogi zatrudnione jest w sprzedaży. Dużo maszyn, mało ludzi – to najwyraźniej przepis na sukces by K-Print. Przedstawiciele drukarni podkreślają, że dzięki instalacji maszyny Ryobi 758P w maju 2006 roku zdobyli nowy rynek zleceń na wielobarwne przewodniki i albumy dzięki jeszcze szybszej dostawie niskonakładowych prac drukowanych dwustronnie w CMYK. O cyfrze nie chcą słyszeć, przymierzają się natomiast do zakupu pełnoformatowego modelu Ryobi, który będzie miał premierę na drupie 2008 (pisaliśmy o nim w Poligrafice 3/3008)…