Wojny o outdoor
6 Dec 2016 14:53

Do niedawna w outdoorze panowała wolna amerykanka. Wszystko było dopuszczalne, a to w myśl, by reklama na ulicach była jak najbardziej widoczna dla przechodniów. Obecnie istnieją już pewne regulacje prawne, z którymi reklamiarze muszą się liczyć. Czy pozwolą one zapanować nad tym ulicznym chaosem? W korespondencji z 28 października ub.r. z Elżbietą Dymną, inicjatorką i prezes stowarzyszenia MiastoMojeAwNim, Jerzy Gruszczyński, prezes Zakopiańskiego Okręgu Związku Polskich Artystów Plastyków, wymienił kilka przyczyn powstawania reklamowego chaosu na ulicach polskich miast. Kryją się za nim zwłaszcza interesy różnych grup, często zbieżne. Po pierwsze, firmy i korporacje nie chcą być ograniczane w sposobach reklamowania swoich produktów (im większa reklama, tym szybciej zauważy ją klient i kupi produkt). Po drugie, wtórują im właściciele powierzchni reklamowych (im większa powierzchnia do wydzierżawienia, tym wyższy koszt dzierżawy) oraz (zapewne z podobnych względów) firmy dysponujące nośnikami reklamowymi. Po trzecie, z sytuacją związani są twórcy reklam, których zadowolenie wzrasta wraz z pojawianiem się na ulicach większej liczby ich tworów (co przekłada się na wynagrodzenie). Do tego dochodzą przedstawiciele władzy, którzy często ulegają reklamowemu biznesowi. Wygląda na to, że – tradycyjnie – wszystkiemu winne są pieniądze. Jak zatem – w ciągu ostatnich dwóch lat (odkąd w numerze Poligrafiki 2/2008 opublikowaliśmy artykuł o działaniach organizacji Elżbiety Dymnej) – stowarzyszenie MiastoMojeAwNim walczyło z ulicznym chaosem? Skoncentrowaliśmy się na lobbingu. Przede wszystkim wydaliśmy szeroko komentowany w mediach i w środowisku album zdjęć pt. „Polski Outdoor”, dokumentujący skalę dewastacji krajobrazu Polski przez reklamę zewnętrzną. Album otrzymało bezpłatnie ponad 500 decydentów i tzw. liderów opinii, w tym – kluczowych dziennikarzy. Obraz mówi więcej niż tysiąc słów, a w albumie zaprezentowaliśmy blisko tysiąc zdjęć i kilkadziesiąt opinii postaci kluczowych dla polskiej kultury. Wzięliśmy również udział w dziesiątkach spotkań z urzędnikami miejskimi i architektami w całej Polsce. W wyniku jednej z nich Bogdan Zdrojewski, minister kultury, zgodził się uznać stan przestrzeni publicznej za aspekt kultury narodowej – wylicza E. Dymna. Za najważniejsze osiągnięcie prezes stowarzyszenia uważa jednak upowszechnienie wśród decydentów w skali całego kraju świadomości istnienia problemu. W wyniku wielu publikacji prasowych również coraz więcej tzw. zwykłych ludzi dostrzega, że żyją w środowisku zdegradowanym wizualnie. To powoduje chęć zmian, co zaczynają wyczuwać politycy – dodaje. Wielkość rynku outdooru Patrząc na ulice polskich miast, zwłaszcza Warszawy, wciąż można odnieść wrażenie, że to reklama góruje nad miastem, a nie miasto nad reklamą. Z danych Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej* (IGRZ) wynika, że liczba nośników reklamy w Polsce wynosiła w dniu 30 czerwca 2010 łącznie 96 104 sztuki (wliczając nośniki wszystkich formatów wraz z konstrukcjami nietypowymi; liczba ta zawiera również wykorzystywane wyłącznie czasowo konstrukcje na ścianach budynków). Co więcej, jeśli idzie o reklamę w największych formatach – w informacji IGRZ ujęto frontlighty 12x4 m i backlighty 12x4 m – liczby te wynosiły odpowiednio 1027 i 33. W stosunku do roku poprzedzającego liczba nośników mimo wszystko nieco się zmniejszyła – 30 czerwca 2009 roku ogólna liczba nośników reklamowych wynosiła 101 164 sztuki. Wbrew pozorom nie zmniejszyła się za to wartość sprzedaży branży reklamy zewnętrznej, która – jak donosi IGRZ – w III kwartale 2010 r. wynosiła 135,90 mln zł i była o 1 proc. wyższa niż w 2009 r. Zdaniem Elżbiety Dymnej, w zanieczyszczaniu przestrzeni publicznej reklamami wielkoformatowymi przodują duże miasta: Warszawa, Trójmiasto, Kraków. Najlepiej jest chyba we Wrocławiu. W mniejszych ośrodkach dominuje reklama niesystemowa, czasem jeszcze bardziej dokuczliwa i zmasowana. Wszystkie miasta mają z tym problem. Koszmarem są uczęszczane trasy samochodowe, takie jak droga pomiędzy Wejherowem a Gdańskiem, czy wylotówki, jak katowicka w Warszawie – twierdzi. Co z tym prawem? W przywoływanym już numerze Poligrafiki z 2008 roku wskazaliśmy – za Elżbietą Dymną – na potrzebę stworzenia jednolitej ustawy o estetyce przestrzeni publicznej. Na podobieństwo rozwiązań prawnych funkcjonujących w krajach Unii Europejskiej, ustawa miałaby w sposób całościowy regulować zasady rozmieszczania reklam na ulicach polskich miast. Niestety do tej pory ustawa nie powstała, natomiast zasad dotyczących instalacji nośników reklamowych wciąż trzeba szukać w wielu różnych aktach odnoszących się do odmiennych sfer życia społecznego, np. w ustawach: o drogach publicznych, prawie budowlanym, o planowaniu i gospodarowaniu przestrzennym czy ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Mimo braku ogólnej ustawy o reklamie, wygląd polskich miast – choć w (bardzo) wolnym tempie – zmienia się. Nachalne reklamy znikają z ulic, a te powoli stają się bardziej uporządkowane. Czy to efekt niedawno wprowadzonych regulacji prawnych? Reklamo, precz z budynków! Jeszcze w listopadzie 2007 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz wydała zarządzenie określające szczegółowe wskazania odnoszące się do umieszczania reklam i informacji wizualnej w Warszawie. Zarządzenie definiuje m.in. nośniki reklamowe, ich dopuszczalny wygląd i formaty (wielki format wg zarządzenia to nośnik o powierzchni od 18 do 48 m2) w zależności od stref miasta (podział na centrum, śródmieście funkcjonalne, strefę miejską i przedmieścia). Jednak zarządzenie dotyczy jedynie nieruchomości i innych obiektów, którymi gospodaruje prezydent stolicy, zatem niewiele zmienia w kwestii całego miasta. W połowie 2011 roku mija z kolei okres przejściowy, w którym – wedle rozporządzenia ministra infrastruktury z 27 listopada 2009 (akt wszedł w życie 19 grudnia 2009) – z budynków mieszkalnych muszą zniknąć wielkoformatowe płachty, siatki winylowe i inne formy reklamy przysłaniające światło zewnętrzne. Zgodnie z rozporządzeniem ministra Cezarego Grabarczyka zmieniającym rozporządzenie w sprawie warun-ków technicznych użytkowania budynków mieszkalnych „na budynku mieszkalnym wielorodzinnym mogą być instalowane urządzenia i nośniki reklamowe (…) o ile nie ograniczają oświetlenia dziennego mieszkania”. Oznacza to zatem, że reklamy wciąż będą mogły być instalowane m.in. na bocznych lub ślepych ścianach budynków, oknach klatek schodowych, lokali użytkowych, między oknami mieszkań, a także na rusztowaniach podczas remontów. Przełom ten nastąpił dzięki projektowi rozporządzenia, z którym do ministra infrastruktury wystąpił Jacek Kozłowski, wojewoda mazowiecki. Po wielu prośbach mieszkańców Warszawy, zwłaszcza budynków przy ul. Jana Pawła II 18 i rondzie ONZ, w styczniu 2009 wojewoda postanowił raz na zawsze skończyć z uciążliwymi rekla-mami wielkoformatowymi zasłaniającymi mieszkańcom widok z okien i utrudniającymi dostęp światła dziennego. Następnym krokiem Jacka Kozłowskiego i innych przedstawicieli władz miasta w oczyszczaniu ulic z zaśmiecającej reklamy było rozpoczęcie walk z reklamiarzami instalującymi nośniki na budynkach zabytkowych. Płachty reklamowe wciąż wiszą w kluczowych lokalizacjach, np. na budynku Empiku przy Nowym Świecie. Jednak – jak podała „Gazeta Wyborcza” z 11 stycznia 2011 – stołeczna konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka wypowiedziała wojnę. Empik otrzymał nakaz usunięcia płacht. Zamierza się odwołać. Jak wskazali w swoim artykule Dominika Olszewska i Tomasz Urzykowski**, w ostatnich latach stołecznemu konserwatorowi udało się doprowadzić do usunięcia reklam wielkoformatowych z pięciu budynków: przy Nowym Świecie 41, Krakowskim Przedmieściu 5, Hożej 1, w Alejach Jerozolimskich 53 oraz z hotelu Warszawa przy pl. Powstańców Warszawy. Wolny od reklam (miejmy nadzieję, że na dłużej) jest również Dom Braci Jabłkowskich – dzisiejsza siedziba Traffic. W grudniu 2010 zniknęły również bannery reklamowe z elewacji Muzeum Narodowego w Warszawie. Jazda bez reklamy Zmiany, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich lat, dotyczą także reklamy ruchomej. W ub.r. trwały prace nad nowymi zasadami umieszczania reklam na środkach transportu publicznego. Zarząd Transportu Miejskiego podjął decyzję, wedle której do końca 2010 miały zniknąć wielkoformatowe reklamy (siatki na oknach) z autobusów i tramwajów. Na autobusach wciąż dopuszczalna jest reklama na tyłach pojazdów (włącznie z szybą), natomiast reklama na tramwajach jest możliwa jedynie na prawej burcie do linii okien, a więc od strony przystanków. Jak poinformował rzecznik ZTM, przewoźnicy komunalni dostosowali się do nowych przepisów jeszcze w zeszłym roku, natomiast inaczej jest w przypadku przewoźników prywatnych współpracujących z ZTM – ci wciąż nie stosują się do jego decyzji. Co oferuje rząd? Jak wynika z informacji E. Dymnej, w listopadzie 2009 – na zakończenie obrad Warszawskiego Okrągłego Stołu Reklamowego – wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński publicznie zadeklarował stworzenie ustawy regulującej rynek reklamy zewnętrznej w ciągu roku. W lipcu 2010 zmienił zdanie. Zamiast tego w nowej ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym gminy otrzymają możliwość uchwalania tzw. miejscowych przepisów urbanistycznych. W odróżnieniu od planu miejscowego, przepisy te będą uchwalane zwykłą uchwałą rady gminy. W oparciu o nie gmina może (ale nie musi) regulować „zasady umieszczania w przestrzeni publicznej tablic i urządzeń reklamowych, (…) w tym nakazy, zakazy, dopuszczenia i ograniczenia w ich lokalizacji”. Minister infrastruktury zrzucił więc z siebie odpowiedzialność za stan estetyki kraju i rozbił ją na 2479 kawałków, bo tyle jest gmin w Polsce. Przepisy urbanistyczne będą – lub nie będą – stanowione przy wszystkich dotychczasowych mankamentach prawa, pozwalających na reklamowy chaos: nie zmieniono definicji przestrzeni publicznej i reklamy, nie wprowadzono możliwości karania podmiotów zlecających nielegalne kampanie, nie wprowadzono skróconych procedur rozbiórkowych – tłumaczy prezes stowarzyszenia. Nowe rozwiązanie krytykują m.in. urzędnicy miejscy, zrzeszenia urbanistów, architektów i plastyków oraz organizacje pozarządowe. Z założeniem rządu nie zgadza się też Jerzy Gruszczyński w cytowanym wcześniej liście do Elżbiety Dymnej: W związku z ponad dwudziestoletnimi doświadczeniami naszego środowiska w kwestiach starań m.in. o jakość informacji w przestrzeni publicznej nie widzimy możliwości, aby proponowane miejscowe przepisy urbanistyczne mogły w rzeczywistości problematykę reklam uporządkować. Zdaniem J. Gruszczyńskiego, rozwiązań należy szukać gdzie indziej – „w szeroko zakrojonej współpracy wszelkich środowisk zawodowych oraz organizacji pozarządowych, którym na sercu leży całość przestrzeni publicznej, w tym też właściwe standardy dotyczące informacji i estetyki krajobrazu”. DA