Lokalny poligraficzny patriotyzm
6 gru 2016 14:56

Uroczyste obchody jubileuszu 45-lecia Instytutu Poligrafii zbliżają się wielkimi krokami. Już 28 września odbędzie się okolicznościowy bal jego absolwentów. Podobnie jak w poprzednich wydaniach „Poligrafiki”, zamieszczamy wywiad z osobą, która w znaczącym stopniu przyczyniła się do rozwoju tej placówki naukowej w ciągu 45 lat jej istnienia. Wrześniowa „Poligrafika” to wywiad z doktorem Tomaszem Dąbrową, który 15 października bieżącego roku będzie obchodził 40-lecie swojej pracy zawodowej w Instytucie Poligrafii. n Panie doktorze, jak rozpoczęła się Pańska przygoda z poligrafią? Tomasz Dąbrowa: Był rok 1969, kiedy w wieku 17 lat zdałem maturę. Już wcześniej, bo w trakcie dwóch ostatnich lat nauki w liceum koncentrowałem się głównie na pogłębianiu wiedzy z zakresu przedmiotów ścisłych i byłem zdecydowany podjąć studia politechniczne. Wciąż jednak nie miałem skrystalizowanych preferencji, jeśli chodzi o wydział i dziedzinę techniki, którą w przyszłości chciałbym się zająć. Wtedy, zupełnie przypadkowo, trafiła do mnie kilkustronicowa ulotka przygotowana przez prof. Felicjana Piątkowskiego, w bardzo zwięzłej formie przedstawiająca zakres i charakter studiów poligraficznych, które zaledwie rok wcześniej uruchomiono w Politechnice Warszawskiej jako studia dzienne, a od 2 lat funkcjonowały tam jako studia wieczorowe. Informacje zawarte w tej ulotce brzmiały dość zachęcająco. W zasadzie przedstawiały poligrafię nie jako odrębną dyscyplinę naukową, ale jako dziedzinę techniki czy technologii o charakterze interdyscyplinarnym, przede wszystkim z dużym udziałem chemii, ale także elektroniki i mechaniki. Wydawało mi się, że przy moich wtedy jeszcze nie w pełni skrystalizowanych upodobaniach podjęcie tego rodzaju studiów będzie dobrym wyborem. O samej poligrafii właściwie jeszcze nie miałem żadnego wyobrażenia. Nigdy wcześniej nie byłem w drukarni, a poziom mojej wiedzy na temat technik czy historii druku w niczym nie różnił się od tego, co na ten temat wiedzieli moi rówieśnicy. W przeddzień egzaminów wstępnych okazało się, że na ten kierunek jest więcej niż 300 chętnych, co dawało ponad 6 kandydatów na jedno miejsce. To był bardzo wysoki współczynnik, nawet jak na koniec lat 60. XX w. Okazało się, że wtedy na studia poligraficzne dostały się prawie wyłącznie osoby, które podczas trwających 5 dni egzaminów uzyskały oceny więcej niż dobre ze wszystkich przedmiotów, tzn. z matematyki, fizyki i języka obcego. Mnie ta sztuka się udała i rozpocząłem naukę na roku, na którym razem ze mną studiowało wiele bardzo zdolnych koleżanek i kolegów. Tworzyliśmy doskonale zintegrowaną grupę jako studenci kierunku, o którym i w Polsce, i w Politechnice Warszawskiej wtedy jeszcze niewiele wiedziano. n Jak więc wspomina Pan pierwszy kontakt z Instytutem Poligrafii? T.D.: Kiedy rozpoczynałem studia, tego Instytutu w wymiarze materialnym, tzn. jako osobnego budynku z salami wykładowymi i laboratoriami właściwie nie było. Wszyscy czuliśmy jednak, że istnieje silna idea tworzenia studiów poligraficznych w Polsce i że są Osoby, które powoli i z trudem, pomimo wielu przeciwności wcielały ją w życie. Wokół tego wszystkiego tworzył się pewnego rodzaju mit założycielski. My jako studenci poligrafii od początku byliśmy nastawieni do naszego kierunku studiów bardzo patriotycznie. Byliśmy bardzo wyczuleni na sposób, w jaki odbierali nas zarówno wykładowcy, jak i studenci innych kierunków i uczelni w Polsce. Ten lokalny, bo w obszarze naszego kierunku studiów, patriotyzm równie silnie był podtrzymywany w następnych latach i myślę, że cały czas towarzyszy kolejnym rocznikom, które opuszczają naszą Uczelnię. Objawia się to dbałością o nasz wizerunek i trochę sentymentalnym stosunkiem do samych studiów prezentowanym przez ogromną rzeszę naszych Absolwentów. Potwierdza to chociażby fakt powołania Stowarzyszenia Absolwentów Instytutu Poligrafii Politechniki Warszawskiej i jego bardzo aktywna wieloletnia już działalność. Wracając do pytania: moje pierwsze spotkanie z Instytutem Poligrafii, jako studenta pierwszego roku studiów, było raczej spotkaniem z Osobami, z pewną ideą założycielską i wtedy jeszcze dość niewyraźnie dla mnie zarysowanym kształtem i charakterem moich przyszłych studiów poligraficznych. n Mówiąc o personaliach, kogo konkretnie ma Pan na myśli? T.D.: Przez pierwsze 2 lata studiów zajęcia dydaktyczne odbywały się praktycznie wyłącznie w budynkach usytuowanych na terenie głównym PW, a prowadzili je znakomici wykładowcy. Wśród nich wspaniała i dla mnie niezapomniana, choć według niektórych z nas być może w nieco kontrowersyjny sposób prowadząca zajęcia z fizyki – dr Barbara Smolińska. W pamięć zapadły mi także zajęcia z profesorem Markiem Dietrichem, późniejszym Rektorem Politechniki Warszawskiej. Mówiąc o wybitnych wykładowcach nie mogę nie wspomnieć o osobie prof. Felicjana Piątkowskiego, głównego twórcy studiów poligraficznych w Polsce, który z wielkim trudem wprowadzał nas w świat poligrafii, opowiadając zarówno o technikach mających znaczenie przemysłowe, jak i o tych najciekawszych, o charakterze unikatowym – artystycznych czy znajdujących zastosowanie np. w kartografii. Oprócz prof. Piątkowskiego wiodącą rolę w początkach historii Instytutu Poligrafii odgrywali – wtedy jeszcze docent, a niedługo potem profesor i jego wieloletni dyrektor – Herbert Czichon oraz doc. Leon Kwaśnik. Ten ostatni, matematyk z wykształcenia, wniósł ogromny wkład w rozwój teorii barwy w Polsce. Z prof. Herbertem Czichonem i jego żoną – dr Marią Czichon miałem później bliższy kontakt pracując w Ich zespole jako asystent w Laboratorium Form Drukowych. Równie ważną rolę w tworzeniu podstaw funkcjonowania Instytutu Poligrafii odegrał także, od początku blisko współpracujący z prof. Piątkowskim – dr Bohdan Elsner. Człowiek pod wieloma względami wyjątkowy, bardzo lubiany i ogromnie nam wszystkim życzliwy. Dla mnie wzór naukowca, który całe swoje życie poświęcił badaniom i pracy dydaktycznej, nie zawsze spotykając się z należnym mu zrozumieniem ze strony otoczenia. Kiedy wspominam swoje początki w Instytucie Poligrafii, na myśl przychodzą mi również mocno dotykające nas wszystkich trudności lokalowe – ciasne laboratoria ulokowane na parterze budynku przy ul. Konwiktorskiej. Nie wyglądały zbyt imponująco, jednak ich skromność w najmniejszym stopniu nie zmniejszała naszego zaangażowania w tok studiów. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że te trudności tylko pogłębiały nasze przywiązanie do obranego kierunku. Mimo że dla wielu z nas decyzja o wyborze studiów poligraficznych była w pewnym stopniu przypadkowa, to teraz utrzymując kontakty z kolegami wiem, że wytrwali wiele lat pracując w tym zawodzie. Wytrwali i byli swojemu wyborowi wierni. n Coś w tym jest, że poligrafia „zaraża”. T.D.: Z całą pewnością tak, lecz odpowiedzi na pytanie, z czego to wynika, może być wiele. Wydaje mi się, że cały ten okres, od początku historii druku aż do czasów prawie współczesnych, który celowo z pewną przesadą nazwałbym „romantycznym”, właściwie już w dużej mierze mamy za sobą. Charakterystyczne dla niego techniki, które używając współczesnego języka należałoby nazwać „analogowymi”, znacznie zmniejszyły swój udział w przemyśle poligraficznym. Stosowanie ich wymagało nie tylko sporej wiedzy, ale również ogromnych umiejętności, które można było posiąść jedynie drogą długoletniej praktyki. Dlatego też wiele specjalności w obrębie technologii poligrafii można było określić jako działania na pograniczu sztuki, a ludzi, którzy je posiedli, nazywano i mam nadzieję, że jeszcze jakiś czas będzie się jeszcze nazywać „towarzyszami sztuki drukarskiej”. Rozwój poligraficznych technik cyfrowych i ich rozpowszechnienie się w dużej mierze przyczyniły się do pozbawienia wielu operacji technologicznych otoczki swoistej tajemniczości. Obecnie w wyniku powszechnej informatyzacji ogromna ilość osób w świecie posługuje się w ich cyfrowym wydaniu technikami, które w nie tak jeszcze odległej przeszłości były zastrzeżone dla wąskiego grona osób „wtajemniczonych”. Mam jednak nadzieję, że niezależnie od pogłębiania się tej tendencji zawsze będzie istniał pewien margines wiedzy, obejmującej np. szczegółowe zagadnienia związane z: odwzorowaniem barw, jakościowymi parametrami nadruków czy choćby procesami fizykochemicznymi zachodzącymi w trakcie drukowania, które w wystarczającym stopniu będą uzasadniały zarówno dalsze istnienie studiów poligraficznych, jak i funkcjono-wanie w przemyśle szerokiej grupy fachowców, którzy z czasem sami siebie chętnie będą określali jeśli nie mianem „towarzyszy sztuki drukarskiej”, to choćby poligrafów. n Czy jest Pan w stanie wyodrębnić postać studentki bądź studenta, która w wyjątkowy sposób zapisała się w Pańskiej pamięci? T.D.: Muszę przyznać, że z różnych względów byłoby to bardzo trudne. Takich osób chyba było wiele. n Niech to więc będzie osoba, która jako pierwsza przyszła Panu na myśl po usłyszeniu pytania. T.D.: Znalazłem się w trudnej sytuacji. Podejdę więc do tego nieco inaczej. Początkowo byłem nieformalnym, a następnie po obronie doktoratu w 1983 r. już formalnym promotorem prac dyplomowych zarówno inżynierskich, jak i magisterskich. Wydaje mi się patrząc wstecz na te kilkadziesiąt roczników, że zawsze miałem szczęście do bardzo wartościowych studentów, którzy podejmowali się pisania prac dyplomowych pod moim kierunkiem. Wszystkie je trzymam na półce w swoim pokoju. Czasami do nich zaglądam i jestem pełen uznania dla ogromnego wysiłku i zaangażowania moich dyplomantów oraz dumny z wysokiego poziomu tych prac. Ogromną większość absolwentów, których byłem promotorem, uważam za osoby godne najwyższego uznania. Przepraszam, być może zabrzmi to nieco megalomańsko, ale wykonywanie prac pod moim kierunkiem czy też przeze mnie firmowanych nie było sprawą łatwą. Zebranie źródłowej literatury, uzgodnienie metodyki badań, ich wykonanie, opracowanie wyników i wyciągnięcie wniosków zawsze wymagało dużej pracy. Stawiałem im poprzeczkę dość wysoko. Ogromna większość, a właściwie można powiedzieć, że wszyscy podołali temu wyzwaniu. Kiedy patrzę na swój dorobek dydaktyczny, na rząd prac i to, co się w nich znajduje, czuję się usatysfakcjonowany. Siłą rzeczy powinienem teraz skonkretyzować swoje wskazanie w oparciu o to grono osób. Jest to bardzo trudne, ale jeśli sięgnę pamięcią, to początki mojej jeszcze nieformalnej promotorskiej kariery wiążę z nazwiskami panów Alberta Marszałka i Edwarda Dreszera. Szczególnie drugi z nich mocno utkwił mi w pamięci i co miłe, do dziś mi często o tym fakcie przypomina. Wiem, że obecnie pełni funkcję prezesa Polskiej Izby Druku. W sumie przez te wszystkie lata miałem blisko stu dyplomantów, a jednymi z ostatnich, których nazwiska mógłbym w tej chwili wymienić, byli panowie Jacek Przybylski i Sławomir Rokicki. n Już niemal 40 lat jest Pan nauczycielem akademickim. Co sprawia Panu największą przyjemność w wykonywaniu tego zawodu? T.D.: Z wielką satysfakcją śledzę przebieg i rozwój karier zawodowych wszystkich naszych absolwentów. Widzę, że w konfrontacji z poligraficzną rzeczywistością radzą sobie zupełnie nieźle. Wspominałem o swoich dyplomantach. Kilkoro z nich już zaliczamy do kadry naukowo-dydaktycznej naszego Instytutu. Zdołali obronić prace doktorskie bądź właśnie je kończą pod opieką moich utytułowanych Kolegów. W codziennej pracy dydaktycznej największą satysfakcję sprawiają mi sytuacje, gdy widzę zaangażowanie studentów w proces dydaktyczny, kiedy żywo reagują na przekazywane im podczas zajęć treści zadając pytania, dyskutując, a niekiedy nawet prezentując swoje inne niż prowadzący zdanie. n Jaki Pańskim zdaniem jest największy sukces Instytutu Poligrafii? T.D.: Z pewnością największym sukcesem Instytutu jest to, że wciąż działa i pokonując wiele przeszkód oraz na bieżąco rozwiązując coraz to nowe problemy, cały czas kształci kadry inżynierskie dla polskiej poligrafii. Obecnie ogromną większość wyższej kadry technicznej i menedżerskiej w przemyśle poligraficznym w Polsce stanowią absolwenci naszego Instytutu, a sam polski przemysł poligraficzny na tle innych branż i przemysłu poligraficznego w pozostałych krajach europejskich w mojej ocenie prezentuje się zupełnie nieźle. n Panie doktorze, zadaję to pytanie każdemu z moich rozmówców, więc zadam i Panu: jak widzi Pan przyszłość Instytutu? T.D.: Przyszłość Instytutu Poligrafii i studiów poligraficznych w Polsce będzie kształtować się tak jak przyszłość całej branży poligraficznej. Wydaje mi się, że ta koincydencja jest bezdyskusyjna. Z jednej strony obserwujemy burzliwy postęp, cyfryzację i informatyzację wszystkich technologii poligraficznych, a z drugiej rosnące znaczenie multimediów, przy malejącym udziale w rynku tzw. mediów drukowanych. Nasz program studiów i kadra naukowo-dydaktyczna muszą to wszystko na bieżąco uwzględniać w trosce o przyszłość kształconych przez nas studentów. Wiem, że zarówno władze, jak i wszyscy pracownicy Instytutu doskonale zdają sobie z tego sprawę i jest to przedmiotem intensywnych dzia-łań szerokiej grupy osób zaangażowanych w prace czy to komisji programowej, czy komisji proponującej istotne zmiany w strukturze organizacyjnej jednostek dydaktycznych. Mam nadzieję, że stale unowocześniając programy nauczania i rozwijając laboratoria naukowo-badawcze, jednocześnie nie przestaniemy kultywować wszystkich, tak ważnych dla nas elementów o charakterze sentymentalno-historycznym. W tym kontekście przyszłość Instytutu widzę w jasnych barwach. n Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Karol Suski