„Słuchaj, mam problem. Chciałem rozpocząć druk, ale maszyna nie reaguje na przycisk Start. Sprawdziłem wszystko – zasilanie jest, powietrze jest, bezpieczniki nie wywaliły...” „A co się wyświetla na konsoli?” „Zaraz... NIEPRAWIDŁOWA KONFIGURACJA ZLECENIA.” „Czy nie pozamienialiście płyt?” „No wiesz...” „Dobrze. Sprawdź numer zlecenia na maszynie i w planie produkcyjnym.” „Nie zgadza się... no tak, znów w ostatniej chwili zmienili harmonogram...”
To nie jest science fiction – tak mogłaby już dziś wyglądać rozmowa drukarza zatrudnionego w nowoczesnej drukarni z jego kolegą z działu serwisu. Maszyna może sama sprawdzić, czy założone formy i wykrojniki odpowiadają zleceniu przewidzianemu w planie produkcyjnym i uniemożliwić pracę w razie niezgodności. Może też sama zasygnalizować konieczność wymiany form czy wykrojników po wyprodukowaniu części nakładu. Może sama się skalibrować, przesłać informacje o zmienionym profilu przyrostu punktu do naświetlarni, a nawet zamówić serwis do planowego przeglądu maszyny bądź w celu uniknięcia grożącej awarii. Właściwie można dojść do
wniosku, że człowiek jest tu niepotrzebny, a nawet więcej – że przeszkadza w osiągnięciu optymalnych wyników. To oczywiście już przesada. Podobnie jak stwierdzenie, że multimedia wyprą drukowanie. Cóż, chciałbym zobaczyć multimedialne opakowanie, etykietę czy zaproszenie... (zgoda, możemy dziś wydrukować ekran OLED, ale to ciągle zbyt drogie rozwiązanie dla produktów jednorazowych).
Współczesna poligrafia ma coraz mniej wspólnego z „czarną sztuką”, a coraz więcej z informatyką – podobnie też współczesna maszyna drukująca to przede wszystkim elektronika, a nie mechanika. Nie każdy pracownik uzna za postęp fakt, że do regulacji potrzebuje notebooka i oscyloskopu zamiast zestawu kluczy i wkrętaków. Zawsze pozostaje też kwestia niezawodności. Stare parowozy to mało wydajne, prymitywne maszyny, ale w przeciwieństwie do nowych pociągów nie szkodziła im jazda nad morzem. (Kto nie wierzy – niech sprawdzi informację serwisu BBC z 20 listopada 2002, zatytułowaną „Virgin Trains chaos 'over by Christmas'”: „... słona woda uszkodziła elektronikę zamontowaną na dachu składu, przez co pokładowy komputer wyłączył silniki. (...) Pociągi nie będą jeździć w czasie rozprysków wody.”) Automatyzacja i informatyzacja nie zwalniają też od myślenia. Trudno tłumaczyć się, że „komputer się pomylił”, bo komputer się nie myli. Za każdą „pomyłką” komputera stoi błąd człowieka: nieuwaga, brak zastanowienia, zbyt wąskie spojrzenie na problem, uproszczenie itp. System automatycznej kontroli barw na maszynie nie gwarantuje bezbłędnej reprodukcji (sam widziałem, jak maszynista mimo włączenia takiego systemu co chwila oglądał kolejny arkusz i regulował ustawienia kałamarzy). „Przewaga dzięki technice”? Tak, ale to nie sama technika decyduje o rezultatach.
Skoro nowe technologie nieodłącznie wiążą się z informatyką i zarządzaniem, coraz częściej wdrażają je absolwenci wydziałów zarządzania i informatyki, młodzi mężczyźni w drogich garniturach i modnie zawiązanych krawatach. Dla nich drukarnia to przede wszystkim zakład produkcyjny, w którym realizuje się procesy i operacje. Procesy można opisać, pokazać na grafie przepływów i powiązań, wyznaczyć ścieżkę krytyczną i zoptymalizować. To działa. Przynajmniej do chwili, gdy musimy wydrukować aplę w kolorze reflex blue. Bo proszę wytłumaczyć absolwentowi zarządzania, że reflex blue schnie wolniej niż inne kolory Pantone. Albo wyjaśnić, że złamywanie i oprawa książki z rysunkami technicznymi na rozkładówkach, wydrukowanej na cienkim papierze, nie mogą się odbywać z pełną wydajnością linii – przynajmniej jeśli chcemy, by klient zapłacił za rezultaty. Warto też zainteresować takich absolwentów... historią kolei, zwłaszcza prywatyzacji British Rail (Adrian Vaughan „Railway Blunders”, Stanley Hall „Beyond Hidden Dangers – Railway Safety into the XXIst Century”) dokonanej rękami fachowców od zarządzania, a nie od kolei. Dobrze uczyć się na błędach, ale najlepiej na cudzych...
Informatyzacja procesów w drukarni pociąga za sobą wiele ubocznych skutków, które pracownicy mogą czasami odebrać jako wzmożoną inwigilację. Fakt, że każdą czynność trzeba teraz rejestrować (bądź potwierdzać jej wykonanie), pozwala błyskawicznie skontrolować, ile czasu pracownik naprawdę zużył na pracę. Jeśli każde wyjście na papierosa czy do toalety będzie automatycznie odnotowane, to niektórzy poczują się nieswojo albo uznają to za szykany. Pracownicy mogą także zbuntować się, jeśli od prawidłowego wciśnięcia klawisza na komputerze czy dotknięcia ekranu we właściwym miejscu zacznie zależeć ich premia. Część z nich powie, że są za starzy na naukę – to nieprawda, ale trzeba ich też zrozumieć. Wprowadzanie innowacji technologicznych wbrew pracownikom na pewno nie przyniesie zakładanych rezultatów. Na szczęście większość nowoczesnych maszyn drukujących ułatwia raczej zadanie obsłudze – dlatego też automatyczne mycie, zakładanie form, kontrola poprawności reprodukcji (skanowanie arkuszy) czy zdalne sterowanie błyskawicznie zyskują akceptację załogi. Gorzej z innowacjami wpływającymi na organizację pracy; w pewnej drukarni maszyniści offsetowi zaakceptowali płyty CtP (i naświetlarkę) dopiero wtedy, gdy na własnej skórze przekonali się, że mają mniej pracy związanej z kontrolą barwy. Przyda się zawsze kompetentny project manager (najlepiej ktoś z zarządu) i dobra współpraca z dostawcą rozwiązania.
Internet może być dziś nie tylko rywalem poligrafii, ale i ważnym narzędziem pomocnym w produkcji. Niestety, nie ma róży bez kolców. Pozwalając klientom na wgląd w nasze dane produkcyjne, na zdalny proofing i akceptację zleceń narażamy się jednocześnie na wszelkie niepożądane zjawiska kojarzone z dzisiejszym internetem: spam, phishing, wirusy, włamania i tym podobne. Oczywiście rozsądna firma najpierw zadba o odpowiednie zabezpieczenia – ale polecam też zapoznanie się z książką Kevina Mitnicka „Sztuka podstępu”. Im więcej ważnych danych powierzymy komputerom i im więcej te dane są warte, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś zechce dostać się do nich bezprawnie. Dla wielu małych firm dobre zabezpieczenie sieci informatycznych i stały nadzór nad nimi to po prostu utopia – nie mają one odpowiednich ludzi ani nie są w stanie wygospodarować odpowiednich środków na ten cel. To jeden z objawów szerszego problemu, tj. zwiększonego kosztu posiadania nowoczesnych rozwiązań technologicznych. I niech nikogo nie zmyli dostępność funduszy wspólnotowych oraz wielka ilość programów operacyjnych, ukierunkowanych na wspieranie innowacyjności. Pozwolą one sfinansować zakup czy wdrożenie rozwiązania, ale nie pokryją kosztów codziennego nadzoru i eksploatacji. Wniosek jest niestety tyleż smutny, co brutalny – innowacje są głównie dla bogatych, tym bardziej, że w wielu miejscach potencjał ekstensywnego rozwoju (poprzez zwykłe dodawanie czy wymianę urządzeń) został już dawno wyczerpany.
A zatem – czy inwestować w technologie? Mimo tych wszystkich zastrzeżeń odpowiedź jest jasna: tak. Choćby dlatego, że robią to inni. Trzeba tylko robić to rozsądnie i nie poddawać się hurraoptymistycznym nastrojom. Najpierw znaleźć problem, a dopiero potem rozwiązanie – nie odwrotnie. Nie ulegać namowom specjalistów od sprzedaży i marketingu, którzy dostają prowizję od kwoty kontraktu. Warto pamiętać, że za rok dzisiejsze nowe technologie będą klasyką, a za dwa lata – przeszłością. Może wówczas okaże się, że warto było poczekać, by zdystansować konkurencję? Na to pytanie też trzeba odpowiedzieć PRZED podpisaniem zamówienia.