W bieżącym roku przypada 40-lecie pracy w poligrafii mgr. inż. Andrzeja Keniga, założyciela i właściciela Agencji Poligraficznej Kentype, przez wiele lat reprezentującego w Polsce angielską firmę Monotype, związanego w pewien sposób także z „Poligrafiką”. Rozmowa z jubilatem to okazja zarówno do wspomnień, jak i refleksji na temat obecnej działalności.
n „Niewiele jest firm w branży poligraficznej, które potrafiły przetrwać przez ponad 85 lat” – można przeczytać na stronie internetowej Agencji Kentype. Tam również znajduje się stwierdzenie, że firma ta stanowi kontynuację założonego w latach 20. ubiegłego wieku w Warszawie przedstawicielstwa Monotype.
Andrzej Kenig: Wówczas, w odradzającej się Polsce, powstawały liczne przedstawicielstwa firm zagranicznych. To reprezentujące Monotype prowadziło działalność do wybuchu wojny i po wojnie ją w 1967 r. wznowiło. Firma Monotype dostała – jako jedna z pierwszych w Polsce – licencję (nr 7) na prowadzenie biura informacji technicznej. Nie było jeszcze określonych warunków handlowych; pojawiły się w latach 1968-69, kiedy rozpocząłem współpracę z tą firmą. W 1970 roku zostałem szefem przedstawicielstwa Monotype, które się rozwijało bardzo dynamicznie; przełomem było pozwolenie na realizację usług serwisowych. Sprzęt generalnie był importowany za dewizy – wszyscy wiedzą, jakie były kłopoty z ich uzyskaniem – natomiast za serwis można było płacić w złotych polskich, a także pokrywać z nich pewne wydatki biura. Pozwoliło to na rozbudowę tej placówki, co było bardzo korzystne dla poligrafii. Kiedy pojawiła się decyzja o odbudowie bazy poligraficznej w kraju, mieliśmy bardzo dobrą ofertę: maszyny do fotoskładu plus naszego projektu komputery polskiej produkcji pod nazwą Poltype (patriotyczne „Pol” jak Polska i „type” w nawiązaniu do czcionki – type). Przez kilka lat w dziedzinie składu trudnego, matematycznego, wielojęzycznego było to rozwiązanie najlepsze na świecie, wystawiane na takich targach jak Ipex czy drupa i uważane za doskonały produkt; warto dodać, że jednocześnie mieliśmy w Polsce najniższe ceny rynkowe w porównaniu do terenu innych krajów RWPG.
Ogólnie wyeksportowano te urządzenia do ok. 20 krajów. Tak więc firma była zadowolona z naszej działalności, w Polsce dostała Order 500-lecia Drukarstwa Polskiego, ja otrzymałem odznakę Zasłużonego dla Kultury Polskiej, a Ministerstwo Kultury przyznało nagrody naszemu zespołowi.
n Urządzenia do fotoskładu to był już kolejny etap rozwoju Monotype?
A.K.: Oczywiście; firma zaczynała od tastrów i odlewarek dla składu gorącego (dziś trudno byłoby je znaleźć nawet w muzeum), matryc i form odlewniczych, poprzez zszywarki drutem, urządzenia do trawienia bezstopniowego, aż po kamery reprodukcyjne, ramy i urządzenia do kopiowania. Od końca lat 60. XX wieku rozpoczęto wdrażanie kolejnych generacji urządzeń do fotoskładu, z których najbardziej zaawansowanym był Lasercomp – pierwsze na świecie urządzenie z wirującym pryzmatem, do którego dodawaliśmy polskie urządzenia wejścia, co oznaczało dużą oszczędność dewiz. W rezultacie na pewnych etapach wszystkie największe wojewódzkie drukarnie były wyposażone w Lasercompy, na których składano m.in. najbardziej znane gazety i czasopisma w Polsce.
Warto tu wspomnieć, że zawsze byliśmy propagatorami nowych technologii: przez 33 kolejne lata na targach w Poznaniu, przeszkolenie setek specjalistów w Anglii, referaty, konferencje itp.
n Czy Monotype to były Pana pierwsze związki z poligrafią?
A.K.: Tak, a powstały, ponieważ rodzina mi się powiększyła i z pensji, którą otrzymywałem po ponad 7 latach pracy na Politechnice Warszawskiej, trudno było związać koniec z końcem. Wtedy dostałem propozycję z Monotype; warunkiem pracy była znajomość angielskiego, której nie miałem, więc musiałem szybko to uzupełnić. Udało się m.in. dzięki temu, że w biurze była dobra atmosfera, rozmawialiśmy tylko po angielsku. Praca miała charakter, można powiedzieć, „kapitalistyczny” – kiedy jechaliśmy z przedstawicielami polskich firm np. na targi za granicą, to pełniłem kilka funkcji: organizatora pobytu, kierowcy, tłumacza, odpowiedzialnego za technologię i jednocześnie za sprawy handlowe.
Z zawodu jestem inżynierem mechanikiem – organizatorem produkcji.
W tamtym momencie zorientowałem się, że inżynierów w przemyśle poligraficznym było tylko 3 proc., podczas kiedy w innych branżach 13-15 proc. Uznałem to za szansę i wybór okazał się słuszny; powiązałem te dwie specjalizacje: organizację produkcji i poligrafię.
Co ciekawe, właśnie podobna formuła została w ostatnich latach wprowadzona dla studiów na Politechnice Warszawskiej.
n Po latach nastąpił jednak kres „złotej ery” firmy Monotype...
A.K.: Firma Monotype, o czym wspominaliśmy, zaczęła od składu gorącego i była firmą opartą na technologii mechanicznej (np. w czasie wojny produkowała karabiny). Potem jednak nadeszły czasy elektroniki i firma nie mogła nadążyć za jej rozwojem, chociaż miała swój prężny ośrodek badawczo-rozwojowy w Cambridge. W 1992 roku ogłoszono jej bankructwo, początkowo tylko w pewnym zakresie; nastąpił podział na część wytwórczą, mechaniczną (fotoskład) i typografię, z którą byłem cały czas związany. W roku 1993 utworzyłem firmę Kentype, ponieważ w kraju były już sprzyjające warunki do tworzenia prywatnych przedsięwzięć, chciałem się też trochę uniezależnić od headquarters w Anglii.
Może wyjaśnię, na czym polega kontynuacja działalności firmy Monotype przez Kentype: w składzie gorącym były matryce, za pomocą których odlewano czcionki („Monotype” oznacza „pojedyncze czcionki”). To, co dziś określamy jako „fonty”, to są zestawy znaków związane z alfabetem, językami, ale praktycznie biorąc font w szerokim porównaniu obecnie jest jak matryca. Jeśli ktoś ma licencję na font, to go używa wielokrotnie i z tej bazy fontu produkuje kolejne użytki, tak jak dawniej –z tej samej ramki matrycowej.
Tak więc byłem związany od początku z firmą Monotype i nadal przez te wszystkie lata byłem związany z Monotype Typography, obecnie A Monotype Imaging Company. Okazała się ona na tyle silna, że kilka lat temu przejęła część typograficzną firmy Linotype (historia obu firm sięga roku 1895, były głównymi konkurentami m.in. w dziedzinie naświetlarek do fotoskładu), dzięki czemu jest obecnie największym na świecie dostawcą fontów. Niestety nazwa Monotype w Polsce zanika, ponieważ firma z jej amerykańskim kierownictwem stwierdziła, że w Europie najsilniejszą jednostką jest Linotype i jako jej agenda ma obsługiwać kraje kontynentu europejskiego.
n Jaki jest zakres działania Agencji Poligraficznej Kentype?
A.K.: Firma zajmuje się sprzedażą licencji na użycie fontów – z upoważnienia ich właścicieli, a także polonizacją, modyfikacją fontów oraz ich ewentualną konwersją formatową.
Mamy katalogi kilkudziesięciu światowych dostawców obejmujące ponad 65 tys. ich odmian. Podstawowa licencja jest udzielana z reguły na 5 stanowisk komputerowych, bezterminowo i dla konkretnego użytkownika końcowego; nie można jej przekazywać nawet tylko na potrzeby jego pracy do np. agencji reklamowej. Jeśli chodzi o polonizację, to bardzo dużo fontów, szczególnie w poprzednich okresach, było produkowanych i projektowanych w krajach zachodnich, więc na ogół nie było w nich polskich znaków diakrytycznych. Dlatego też trzeba było je dorobić. Poza tym dorabiamy znaki na życzenie, np. z krajów CE, czyli Europy Środkowej. Znaki diakrytyczne są ogromnie ważne, trzeba je dorabiać z wyczuciem. Jest to w jakimś sensie dzieło projektanckie; robimy je nie tylko w duchu danego fontu, ale również często na specjalne zamówienie – szczególnie dotyczy to tytułów gazet. Mamy tu do czynienia z zagadnieniem dość trudnym, bo na ogół firmy w licencjach zaznaczają, że nie wolno fontów modyfikować, a jest to jakiś element modyfikacji. Uzgadniamy więc z firmami, że jeśli ich font nie ma znaków, to może chcą je zrobić sami – jeśli tak, to się cieszymy, bo mamy gotowy produkt, a jeśli nie – robimy sami.
Firmę prowadzę wraz z synem Pawłem, który ukończył Instytut Poligrafii PW –za moją namową zresztą, bo zaczynał studia na elektronice.
Naszym wielkim atutem jest ogromne doświadczenie zebrane przez lata.
n Czy mógłby Pan wymienić głównych klientów firmy?
A.K.: Klientela zmieniała się z biegiem lat. Na początku lat 90. były to głównie drukarnie i wydawnictwa; nikt wówczas prawie nie słyszał o agencjach reklamowych, które obecnie stanowią około 80 proc. naszych klientów. Poza tym obsługujemy wydawnictwa prasowe i książkowe. Zdarzają się bardzo trudne zamówienia, np. kiedy powstawała polska wersja „Newsweeka”, zlecono nam wykonanie w ciągu kilku dni (w tym weekend) polonizacji kilku tuzinów odmian fontów – to była ogromna praca; nie wszyscy zdają sobie sprawę, że nie polega to na przyciśnięciu klawisza. Do grona naszych klientów należą przykładowo takie firmy jak: Agora, Axel Springer, Bauer, Edipresse, Murator, Nowa Era, WSiP, PWPW. Podstawowe zastosowanie fontów to po prostu skład tekstów; wiele fontów jest też wykorzystywanych do urozmaicania oferty handlowej, np. w br. firma Lidl robiła kampanie promocyjne związane z kuchniami narodowymi. Także agencje reklamowe w bardzo dużej części wykorzystują fonty na opakowania. Walczymy – z dobrym rezultatem –o ich ujednolicenie pod względem zgodności różnojęzycznych fontów. Jeśli na opakowaniu znajduje się opis produktu w kilku językach, w tym cyrylica, to na ogół jest ona składana innym krojem, bo nie wszystkie fonty łacińskie mają swoje odpowiedniki w tym alfabecie. Wychodzimy więc od cyrylicy i szukamy jej odpowiednika w foncie łacińskim. Nowością ostatnich lat jest format fontów OpenType, który może również zawierać cyrylicę. W starych formatach jak PostScript była możliwość umieszczenia jedynie 256 znaków, a OpenType zawiera ich ponad 65 tysięcy, możemy więc oferować także zbiorczo np. fonty języka chińskiego czy japońskiego i wielu innych.
Jest też kwestia fontów darmowych, nieprzeznaczonych do użytku komercyjnego, a wykorzystywanych często nawet przez duże wydawnictwa, które nie mając do nich praw chcą je np. polonizować. Albo też proszą, żeby znaleźć taki sam font; na ogół nie ma dwóch takich samych fontów – najwyżej podobne. Są też fonty przygotowane
15-20 lat temu, których obecnie już nie ma w obrocie i trzeba je opracować na nowo, a nikt nie zrobi akcentów tak samo.
Ubolewam nad tym, że zbyt mało jesteśmy zaangażowani w doradztwo doboru fontów, jednak każdy klient ma swój subiektywny gust.
n Na koniec przypomnijmy o Pana – i firmy – związkach z Poligrafiką.
A.K.: Nasza firma Monotype zawsze należała do czytelników i prenumeratorów magazynu. Oprócz tego w latach 70. i 80. ubiegłego wieku byliśmy głównym, a często jedynym reklamodawcą w Poligrafice. To oczywiście dla firmy było przyjemne, a jednocześnie w centrali dziwiono się, jak to jest możliwe, że taki miesięcznik w Polsce o kilkutysięcznym nakładzie liczy sobie (co wynikało z przelicznika walut) za stronę tyle co „Time” czy „Newsweek” w USA. Tłumaczyłem, że takie są warunki i musimy się zareklamować. Oczywiście ceny ustalał wydawca, zresztą wówczas takie przeliczniki dotyczyły nie tylko ogłoszeń.
n Pamiętam też, że pierwszy komputer na początku lat 90. redakcja dostała od Pana, a w latach 2007-2009 w Poligrafice wykorzystywaliśmy fonty FF Dax i LinoLetter dostarczone przez Agencję Kentype.
A.K.: Bardzo chętnie wrócimy do tej współpracy.
n Myślę, że wobec tyloletniej tradycji na pewno będzie po temu okazja. Życzę powodzenia zarówno Panu, jak i firmie w dalszej działalności na rzecz poligrafii i – przede wszystkim – typografii.
Rozmawiała Iwona Zdrojewska