Pogoda dla odważnych
6 gru 2016 14:50

Spowolnienie gospodarcze w największym chyba stopniu dotknęło producentów maszyn offsetowych – to właśnie te inwestycje, jako najbardziej kapitałochłonne, są obecnie ponownie rozważane i w nieskończoność odkładane. Jakich zmian możemy się zatem spodziewać na rynku poligraficznym w najbliższym czasie? Jak rynek reaguje na mniej sprzyjający klimat ekonomiczny? Kontynuując zapoczątkowany w kwietniu br. cykl wywiadów w ramach nowego działu „Rynek”, rozmawiamy z Krzysztofem Pindralem, prezesem zarządu firmy Heidelberg Polska. Redakcja: Jak określiłby Pan aktualną sytuację ekonomiczną w Polsce, w odniesieniu do branży poligraficznej? Czy obraz kreowany przez media codzienne oddaje ją rzetelnie? Krzysztof Pindral: Rzeczywiście słowo „kryzys” towarzyszy nam każdego dnia, ale trudno sytuację ocenić jednoznacznie. Z jednej strony nie możemy ignorować zjawisk zachodzących w globalnej gospodarce, z drugiej – z dziesiątek rozmów, jakie przeprowadziliśmy z naszymi klientami wynika, że zdecydowana ich większość nie odczuwa jeszcze kryzysu w takim stopniu, jak codziennie alarmują media i na taką skalę, że można by mówić o zagrożeniu funkcjonowania firmy. Patrząc na cyfry można powiedzieć, że zdecydowana większość naszych klientów radzi sobie zupełnie przyzwoicie, powiedziałbym nawet, że porównywalnie do analogicznego okresu w ubiegłym roku, co wynika po części z faktu, że polska gospodarka jako całość na tle innych gospodarek trzyma się całkiem nieźle. Ale pamiętajmy, że nie żyjemy w próżni i spowolnienie gospodarcze należy brać pod uwagę; nawet jeśli dziś sytuacja jest relatywnie pod kontrolą, to niepewność dotycząca jutra powinna wzmóc naszą czujność i skłonić do myślenia, przewidywania oraz wdrażania działań, na które jutro może już być za późno. Nie dopuśćmy do tego, żeby ta niepewność odbierała nam optymizm, odwagę, wolę walki i chęć działania. R.: Wspomniał Pan o cyfrach – czy mam rozumieć, że sprzedaż maszyn jest także na poziomie porównywalnym z ubiegłorocznym? K.P.: Nie; jeśli chodzi o sprzedaż maszyn, to mamy obecnie do czynienia z bardzo dużą wstrzemięźliwością inwestycyjną. Odczuwamy to w sposób wyraźny – nasz ostatni rok finansowy (który upłynął 31 marca 2009) zakończyliśmy spadkiem sprzedaży rzędu kilkunastu procent, za to odnotowaliśmy wzrost na polu sprzedaży usług serwisowych oraz części i materiałów eksploatacyjnych. Przy czym pierwsze półrocze, czyli okres kwiecień-wrzesień 2008, było nieporównywalnie lepsze niż drugie, na które przypadł kryzys finansowy i osłabienie złotego. Warto jednak zauważyć, że jako Heidelberg Polska odnotowaliśmy znacznie mniejszy spadek sprzedaży niż cała grupa, a zwłaszcza kraje Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone, gdzie obecnie rozmowy o nowych inwestycjach należą do rzadkości. W zależności od rynku w niektórych przypadkach mówimy o spadku sprzedaży nowych maszyn rzędu 30-40%. Po raz pierwszy w historii firmy poskutkowało to koniecznością skrócenia czasu pracy, czasowym zatrzymaniem linii produkcyjnych oraz – niestety – zwolnieniami; w skali koncernu pracę straci łącznie kilka tysięcy osób. R.: Zwolnienia dotkną również polski oddział firmy Heidelberg, który – jak wynika z Pana słów –radzi sobie nie najgorzej? K.P.: Niestety, na wynik grupy pracują wszystkie jej oddziały, dlatego i my musimy podjąć działania oszczędnościowe. Jest to dla mnie tym bardziej przykre, że z początkiem 2008 roku wzmocniliśmy nasze struktury o blisko 10 osób, głównie w dziale serwisu. Z niektórych decyzji musimy się z bólem serca wycofać – w każdego pracownika inwestujemy wiele, szkoląc go i wdrażając. Obecnie zatrudniamy ok. 130 osób, większość w dziale serwisu, wciąż jesteśmy więc największą tego typu strukturą na rynku polskim. R.: Zachęca Pan do optymizmu – a czy sam widzi Pan optymistyczną perspektywę dla firmy Heidelberg na rok 2009? K.P.: Proszę nie mylić optymizmu z nierealną oceną sytuacji. Rok 2009 jako rok kalendarzowy z pewnością nie będzie należał do najlepszych, ale już rok finansowy, który zakończymy w marcu 2010, zapowiada się lepiej, ponieważ będziemy świadkami rozstrzygnięć – ufam, że w większości pozytywnych – wielu konkursów dotacyjnych, zarówno na poziomie krajowym, jak i regionalnym. W naszym przypadku możemy mówić o co najmniej kilkunastu projektach, które zostaną zrealizowane w perspektywie najbliższego roku, ale też realizacja niektórych przeciągnie się nawet do dwóch najbliższych lat. R.: Co, Pana zdaniem, w największym stopniu powstrzymuje dziś polskie firmy przed inwestowaniem? Za kilka lat dotacji może już przecież nie być; nie warto tego wykorzystać? K.P.: Z pewnością warto, ale trzeba realnie oceniać swoje możliwości oraz możliwości rynku. Myślę, że na wstrzemięźliwość inwestycyjną ma wpływ przede wszystkim porażająca niepewność jutra, a w związku z tym niemożność oszacowania popytu na usługi poligraficzne na rynku, obawa przed spadkami nakładów, pogorszenie się ratingu branży poligraficznej w instytucjach finansowych i co za tym idzie – gorsze warunki finansowania. Z punktu widzenia przedsiębiorcy przesunięcie decyzji o inwestycji o kilka miesięcy czy pół roku nie jest dla firmy zagrożeniem, ale już dla nas jako dostawców każdy miesiąc zwłoki to realne straty. Póki co nie znalazł się mądry, który przewidziałby sytuację na rynku w perspektywie kilku miesięcy, dlatego rozumiem przedsiębiorców. Same środki unijne są oczywiście miłym bonusem, ale korzyść z nich wynikającą w dużym stopniu zniwelował słaby kurs złotówki w stosunku do euro. Znane mi są przypadki wycofania się niektórych firm z inwestycji nawet pomimo otrzymania dotacji i ponownego składania wniosków z nowymi wartościami. Dla gospodarki oznacza to pół roku straty w sytuacji, w której te środki mogłyby pracować wydajnie i przygotować polskie drukarnie na czasy ponownej koniunktury. R.: Słaba złotówka to z drugiej strony bardziej rentowny eksport, na który postawiło wiele drukarń dziełowych, prasowych czy opakowaniowych. K.P.: Tak, ale musimy zdać sobie sprawę, że –podobnie jak na całym świecie – polska branża poligraficzna to setki relatywnie małych drukarń pracujących na potrzeby lokalnego rynku. One nie biorą udziału w wymianie międzynarodowej, która jest domeną największych i ci oczywiście czerpią z eksportu pełnymi garściami, odrabiając obecnie straty, jakie ponosili w okresie silnej złotówki. Weźmy też pod uwagę, że popyt na usługi poligraficzne w Europie Zachodniej zmniejszył się w związku z sytuacją ekonomiczną, więc i skala eksportu jest obecnie mniejsza, choć wciąż znacząca. R.: Podczas seminarium „Mocniejsi w kryzysie”, które wspólnie zorganizowaliśmy w Poznaniu, firma Xerox Polska przedstawiła ciekawe prognozy dla rynku poligraficznego w Europie – wartość druków offsetowych ogółem do roku 2013 spadnie o 3,6%. Niby niedużo, ale z pewnością będzie to miało określone konsekwencje dla niektórych firm. K.P.: Na pewno, jeżeli te prognozy się sprawdzą. Dla mnie nie jest zaskoczeniem, że wieszczy się duży wzrost wartości druków cyfrowych – zdaje się, że Xerox cytując raport PIRA wspominał o ponad 30% wzroście. Poprzez swoją dostępność, elastyczność i niskie koszty inwestycyjne druk cyfrowy wygenerował zastosowania, które jeszcze kilka lat temu były poza jego zasięgiem. Siłą rzeczy jest to zabranie części wolumenu, ale spójrzmy na cyfry absolutne – dominacja offsetu jest niezagrożona. Kilkuprocentowy spadek spowoduje prawdopodobnie przeniesienie produkcji offsetowej do tańszych krajów, takich jak Polska, co zresztą prognozy PIRA uwzględniały, przewidując w Polsce ponad 18% wzrost offsetu do 2013 roku. Moim zdaniem to trochę zbyt optymistyczna wizja, niemniej ten trend potwierdzają także nasze obserwacje rynku. Wynika to z faktu, że jako gospodarka wytwarzamy produkty konkurencyjne –cenowo i jakościowo. Dysponujemy także dobrze przygotowaną kadrą; pomimo całego utyskiwania na szkolnictwo poligraficzne, większość absolwentów ze średnim lub wyższym wykształceniem bardzo dobrze odnajduje się na rynku pracy i przystosowuje do jego zmian. Miło jest słyszeć optymistyczne wizje przyszłości, pamiętajmy jednak, że prognozy nie są samospełniającą się przepowiednią – kres offsetu wieszczy się już od lat, a branża broni się doskonale. Co więcej, rozwój internetu wygenerował dodatkowe potrzeby związane z drukiem, także offsetowym. Są to jednak inne prace, bardziej uszlachetnione, wyszukane i tu trzeba upatrywać swoich szans. R.: Jak ustaliliśmy, offset jest obecnie technologią dominującą, ale spadek nakładów i wzrost opłacalności druku cyfrowego nawet w segmencie zamówień rzędu kilkuset czy – jak twierdzą niektórzy producenci systemów cyfrowych – tysiąca egzemplarzy może odebrać część rynku tradycyjnym drukarniom. W jakim kierunku zmierzają konstruktorzy nowoczesnych maszyn offsetowych, aby nie oddać pola innym technologiom? K.P.: Przede wszystkim w kierunku coraz większej automatyzacji, ale także nowych rozwiązań, takich jakim w naszym przypadku jest technologia Anicolor zastosowana na maszynie Speedmaster SM 52. Punkt opłacalności w przypadku tego rozwiązania to już nawet 200-300 egzemplarzy. Producenci systemów cyfrowych, którzy deklarują opłacalność na poziomie 1000 egzemplarzy, z pewnością nie porównują ich z możliwościami nowoczesnych maszyn offsetowych, a już na pewno nie z technologią Anicolor, zarówno w kontekście szybkości wykonania zlecenia, jak i jego jakości. Moim zdaniem to estymacje nierealne. Dalsze zwiększanie prędkości drukowania maszyn przyniesie korzyści tylko ograniczonemu kręgowi użytkowników. O wiele ważniejsze są inne aspekty, bo nakłady przecież generalnie maleją. Od dłuższego czasu firma Heidelberg stawia zdecydowanie na: redukcję czasu przyrządu, makulatury, czasu dojścia do odbitki nakładowej. Jak wspominałem na seminarium, największy potencjał oszczędności tkwi we właściwej organizacji, w eliminacji niepotrzebnych czasów przyrządu czy przestoju oraz niedoskonałości komunikacji. Jeśli dysponujemy maszyną kilkuletnią, to optymalna organizacja pracy bardziej podniesie produktywność niż inwestycja w jeszcze nowsze urządzenie. Kolejny trend, który obserwujemy od lat, to wykonywanie coraz większej liczby procesów w jednym przebiegu i w tym kierunku zmierzają także konstruktorzy maszyn Hei-delberg. R.: Podsumowując sytuację na rynku poligraficznym: jakich zmian na nim – negatywnych oraz pozytywnych – należy się spodziewać w czasie spowolnienia gospodarczego? K.P.: Spójrzmy na kryzys jako na szansę – na restrukturyzację, dokonanie zmian. To z pewnością będzie miało miejsce w polskich drukarniach. Kryzys to także swego rodzaju wyczyszczenie rynku, bo nie ulega wątpliwości, że nie wszystkie drukarnie przetrwają. Te, które dotychczas balansowały na granicy rentowności, znikną z rynku lub się przebranżowią. Celem działalności gospodarczej jest zarabianie pieniędzy, a nie generowanie obrotu dla samego obrotu, dlatego niektórzy, gorzej przygotowani maszynowo i organizacyjnie, z pewnością odpuszczą. Sytuacja ekonomiczna może również spowodować procesy integracyjne – ze względów chyba głównie mentalnych nasi przedsiębiorcy niechętnie dotychczas mówili o połączeniu sił, tworzeniu grup czy współpracy operacyjnej. Myślę, że konsolidacja będzie najbardziej widoczna w branży opakowaniowej; nawet dobrze wyposażona spora drukarnia w starciu z wielkimi, międzynarodowymi koncernami ma mniejsze szanse na duże kontrakty. R.: Czy na rynku widoczne są już pierwsze oznaki przeinwestowania? Lata 2007-2008 to czas wielu zakupów, siłą rzeczy pewnie nie wszystkie były do końca przemyślane? K.P.: Nie zauważam takiego zjawiska wśród naszych klientów – zdecydowana większość maszyn jest obłożona, co dowodzi, że były to inwestycje przemyślane, konieczne, poprawiające konkurencyjność. Osobny problem to swego rodzaju psucie rynku przez firmy, które próbują ratować się przed bankructwem i za wszelką cenę generują jakikolwiek obrót, oferując ceny po kosztach lub nawet ich niepokrywające. Ale trzeba pamiętać, że cena to tylko część oferty – liczą się też jakość, terminowość i wiele innych czynników. Nasi klienci często powtarzają, że czasem lepiej nie zgodzić się na niekorzystne warunki, nie przyjąć zlecenia, by za miesiąc lub dwa odzyskać klienta, który wróci z doświadczeniem, iż wybierając najtańszą ofertę niekoniecznie wybrał optymalnie. Tę od-wagę trzeba w sobie mieć – żeby powiedzieć czasami „nie”. Myślę, że obecny klimat ekonomiczny sprzyja właśnie odważnym. R.: Dotknął Pan istotnego problemu silnej presji na dalsze obniżanie cen usług poligraficznych. Moim zdaniem to już w wielu przypadkach niemożliwe. K.P.: Moim również. Dalsze obniżanie cen nie służy kondycji ani drukarń, ani całej gospodarki. Myślę, że powinniśmy jak najszybciej zapomnieć o konkurowaniu ceną i wyjść na zewnątrz, poza krajowy rynek. To szansa na obronę przed nieuczciwą konkurencją. Zdaję sobie sprawę, że trudno wytrzymać presję zleceniodawców, ale jestem głęboko przekonany, że próba odpowiedzi wyłącznie poprzez cenę jest niewłaściwa. To kolejny powód, żeby branża się zintegrowała i w ten również sposób eliminowała ze swojego grona osoby postępujące nieetycznie. R.: Pierwsze sygnały o gotowości do integracji już widać na rynku – niedawno powstał projekt powołania branżowego Funduszu Poręczeń Kredytowych w Poligrafii, który Państwo wspieracie. K.P.: Moim zdaniem to fantastyczna inicjatywa; jeżeli środowisko na nią właściwie zareaguje, to może być doskonałym narzędziem ochrony, pomocy tym drukarniom, które zainwestowały w przeszłości, a dziś zostały postawione przez instytucje finansowe przed koniecznością zapewnienia dodatkowych zabezpieczeń, których w obecnej sytuacji ekonomicznej mogą nie posiadać. Inicjatywa uzyskała już duże poparcie i mam nadzieję, że spotka się na rynku z olbrzymim oddźwiękiem, że nasza narodowa niechęć do działalności zorganizowanej zostanie przełamana. R.: I jednocześnie poprawią się notowania branży poligraficznej wśród instytucji finansowych. Dziękuję za rozmowę! Rozmawiała Anna Naruszko