W dwa lata po Kongresie we Wrocławiu
6 gru 2016 14:42

Dokładnie dwa lata temu we Wrocławiu odbył się Kongres Poligrafów Polskich, najważniejsze wydarzenie w naszej branży od wielu lat. O tym, czy Đ z perspektywy minionych 24 miesięcy Đ impreza zrealizowała postawione przed niš ambitne cele, rozmawiamy z Januszem Cymankiem, przewodniczšcym Komitetu Organizacyjnego i Stefanem Jakucewiczem, sekretarzem naukowym Kongresu. Janusz Cymanek należał do czołowych postaci Kongresu Poligrafów Polskich we Wrocławiu. Komitet powierzył mu organizację wielkiej imprezy jako zdolnemu organizatorowi. Dodatkowym walorem był fakt, że na stałe mieszka we Wrocławiu. Przeprowadzamy rozmowę z Januszem Cymankiem w naszej redakcji, która w miarę możliwoœci wspierała go w realizacji tematu. Nasze pierwsze pytanie brzmi: Jaka jest sytuacja naszej branży w dwa lata po Kongresie? Janusz Cymanek: Tak się zdarzyło, że niemal natychmiast po zakończeniu Kongresu zachwiała się struktura całej naszej gospodarki narodowej. Dotknęło to i poligrafię. Zaczęło się od zachwiania w Rosji, co poczštkowo było lekceważone. Gwałtownie zmniejszył się nasz eksport do tego kraju; dotyczyło to głównie przemysłu żywnoœciowego, chemicznego i w mniejszym stopniu również innych. Zgodnie z teoriš domina... Wszystkie eksportowane towary muszš mieć opakowania i etykiety, dlatego odczuła to wyraŸnie nasza branża. Po Rosji Đ nastšpiło zachwianie i u nas. Wystšpiły kłopoty finansowe w drukarniach, klienci zawieszali wypłaty, pojawiły się bankructwa, wyprzedaże. Skandaliczne koncepcje gdańskiego Atextu, słynna ăinżynieria finansowaÓ doprowadziła do bankructwa wielu drukarń wokół Warszawy, Łodzi, Rzeszowa, Wrocławia i Szczecina. Powstały jednak nowe firmy. Drukarnie zaczęły działać w sposób bardziej przemyœlany, ustabilizowano ceny. Branża podupadła, jest obecnie gorzej niż było 4-6 lat temu, kiedy to burzliwie inwestowano, ale polska poligrafia jest przecież częœciš Europy i œwiata; rozwija się nadal, nie stoi w miejscu. Zmalały Đ nie tylko u nas Đ nakłady druków, uważnie zaczęto przyglšdać się zleceniodawcom w kontekœcie wypłacalnoœci; krótko: trzeba ăbyć policjantem wydarzeńÓ. Jak Pan ocenia integrację w branży, był to jeden z czołowych celów Kongresu? J.C.: Integracja posuwa się niestety powoli. Kongres do dziœ jest przedmiotem komentarzy. W końcu uczestniczyło w nim 700 ludzi. Sš plany, by co 5-10 lat kongresy organizować. Ale należy unikać błędów. Na przykład podczas Kongresu, w trakcie trwania ważnej sekcji plenarnej frekwencja była licha... A szkoda... Zaprosiliœmy wiele osób z zagranicy, wielkich autorytetów w branży, słuchało ich niewielu... Okazało się jednak, że Đ mimo istoty poruszanych podczas niej zagadnień Đ większym zainteresowaniem cieszyły się sesje warsztatowe. Sšdzę, że jest to ważny wniosek dla organizatorów kolejnego kongresu. Wiele mówi się na temat lobbingu, którego brak w branży. W lipcu prezydent Kwaœniewski podpisał ustawę o zerowej stawce podatku VAT. J.C.: VAT stanowił poważne zagrożenie, toteż cała branża się zmobilizowała. Nie przeceniajmy jednak tego, lobbing w poligrafii jest kiepski albo raczej w ogóle go nie ma. A jeœli jest Đ to tworzy go nie nasza branża. Najwięcej w tym względzie robi Bractwo Kawalerów Gutenberga prowadzone przez Jacka Kuœmierczyka i jego ludzi. Wiem, że się narażę, ale Polska Izba Druku nie jest tym, czym miała być... Dzięki Jackowi Kuœmierczykowi doszło do spotkania naszej redakcji z wicemarszałkiem Sejmu Markiem Borowskim Đ tak więc i my dołożyliœmy swš cegiełkę do tworzenia lobby. J.C.: Może tak, ale mur jest wielki! Na razie to niewiele. Może parę słów na temat integracji? J.C.: Integracja? Poligrafia jest branżš wœciekle konkurencyjnš, produkcja spada, a więc i produkcja opakowań maleje. Padajš wydawnictwa; jednoczeœnie liczni wydawcy drukujš cišgle za granicš. Wišże się to wszystko z ciężkš sytuacjš gospodarczš kraju. Rosnšca konkurencja powoduje wojny, majš miejsce awantury. Niezła sytuacja jest w drukarniach heatsetowych (gazety, czasopisma wielobarwne), tu mogš się integrować. Ale one nie sš obecne w życiu branży. Bractwo Gutenberga ma w swych szeregach wielu wielkich, sławnych ludzi, nasza branża Đ nie! Do Polskiej Izby Druku należy Donnelley, ale poza nim... Rod Hayes, dziennikarz ăPrinting WorldÓ z Anglii zaproszony na targi POLIGRAFIA 2001, opublikował po powrocie artykuł o pobycie w naszym kraju. Dokonał wnikliwej analizy naszej gospodarki narodowej, stanu poligrafii krajowej. Jego zdaniem po wstšpieniu do Unii Europejskiej poligrafia polska nie będzie stanowić zagrożenia dla Europy Zachodniej. Czy Pan się z tym zgadza? J.C.: Zgadzam się z tš opiniš. Tylko nieliczne drukarnie krajowe mogš konkurować z Zachodem. Może Brodnica (Samindruk) czy Piotrków (dawny Drescher), niektóre drukarnie heatsetowe. Po paru latach nastšpi stabilizacja. Przetrwajš ci, którzy się specjalizujš. Targi odbierane sš bardzo Ÿle, mało jest wystawców, jeszcze mniej zwiedzajšcych. Kiedyœ była elitarna Rydzyna (spotkanie przedtargowe Đ red.). Na tegorocznej imprezie Polskiej Izby Druku frekwencja była znikoma. Jednak, jeœli patrzymy na Zachód, imprezy targowe, jak TPG czy Grafitalia nie majš znaczenia międzynarodowego. Może spójrzmy na Wschód? J.C.: I co my pokażemy na rosyjskim rynku? Może coœ zaistnieć na wschodnim pasie (Białystok, Lublin), ale dziœ wozić wydrukowane materiały setki kilometrów do Moskwy? A przecież nasz wewnętrzny rynek nie jest cišgle nasycony. Odnoœnie do Wschodu Đ bez porozumień międzynarodowych niewiele zdziałamy! Do realizacji tego tematu potrzebne sš wielkie mechanizmy. We Lwowie bywam, a tam mówiš: ănie z Polskš, to z Turcjš czy z innymi będziemy robić interesyÓ. Drukarnie prasowe szukajš klientów raczej na zachodzie niż na wschodzie. A sš one œwietnie wyposażone... J.C.: Pewnie. Nasza prasa od poczštku myœlała i działała konsekwentnie. Drukarnie w Pile, Warszawie, Łodzi i gdzie indziej działajš już obecnie na rynkach Europy Zachodniej. W Skandynawii np. pracę w poligrafii ocenia się jako ăbrudnš robotęÓ, ograniczone sš godziny pracy. W prasie, kolorowych czasopismach wiedzie im się nieŸle. Tak więc jest tu dla nas szansa Tak, ale drukarnie oddzielajš się od wydawnictw. J.C.: W poczynaniach inwestycyjnych w tym segmencie popełniane sš niekiedy błędy, zapomina się czasami o zapleczu. Zagraniczny kapitał lokuje drukarnie nie w wielkich miastach, lecz w ămałych dziurachÓ, gdzie brakuje fachowców-poligrafów. Sami sobie szkolš ăfachowcówÓ (przyuczenie do zawodu). Jaki więc ma sens szkolenie fachowców w szkołach i na uczelniach? J.C.: Czichon, Hoppe czy Jakucewicz coœ w tym zakresie uczynili. Zaprosiliœmy na Kongres uczonych i praktyków, autorytety z zagranicy i co z tego wynikło? W tym czasie w Buenos Aires zorganizowano Đ za pienišdze z Europy (szczególnie z Niemiec) Đ szkoły œrednie i wyższe uczelnie branżowe. A u nas? Cišgle się nie udaje... Powstajš fundacje, to innym się nie podoba. Podobno nowy szef Instytutu Poligrafii PW Ewa Mudrak chce zebrać całe towarzystwo znowu ădo kupyÓ... Powstajš piękne oœrodki szkoleniowe, od Heidelberga po Ankovo, KBA Đ ale to nie nasze, krajowe. Czy do odjeżdżajšcego, ekskluzywnego pocišgu uda nam się wskoczyć? Kto się załapie? Taka jest właœnie nasza mentalnoœć... Jednoczeœnie wielu naszych wybitnych specjalistów działa w Heidelbergu i innych zachodnich koncernach. To znaczy, że sš dobrzy. Szkoda, że nie potrafimy tego wykorzystać dla siebie. Dziękujemy za rozmowę. *** Rozmowa ze Stefanem Jakucewiczem, sekretarzem naukowym Kongresu Poligrafów Polskich Od Kongresu minęły dwa lata. Na ile zmienił on branżę poligraficznš w Polsce? Stefan Jakucewicz: Kongres Poligrafów Polskich był największš imprezš branżowš, jaka kiedykolwiek odbyła się w naszym kraju (uczestniczyło w nim około 700 osób). Dzięki niemu nasza branża mogła się lepiej poznać. Podczas Kongresu przedstawiono wiele informacji dotyczšcych przede wszystkim nowych technologii. Niestety materiały, które nie zostały (z różnych przyczyn) wydrukowane na Kongres, a były opracowane między innymi przeze mnie i zaktualizowane w ubiegłym roku, nie znalazły chętnych nabywców (ani w wersji drukowanej, ani na płycie CD). Spotkanie we Wrocławiu umożliwiło ludziom z branży poznanie się, ale w czasie tych dwóch lat po Kongresie wiele się zmieniło. Przedstawiciele branży zaczęli ze sobš niezdrowo konkurować. Do tego stopnia, że jedna drukarnia przysyła do ekspertyzy druki drugiej drukarni chcšc uzyskać wynik, który œwiadczyłby o tym, że druki te sš Ÿle wykonane. Tymczasem okazuje się, że ekspertyzie poddaje się druki jednostkowe z milionowych nakładów. Żeby było jeszcze ciekawiej, drukarnie włšczajš w to wszystko Polskš Izbę Druku, która ma prawo wydawania ekspertyz wišżšcych. Tak postępujš duże drukarnie... S.J.: Nie tylko. W przypadku tych największych sprawa zaczyna się komplikować już od samego poczštku, tzn. od przetargu. Obecnie przetargi sš Ÿle formułowane i dajš możliwoœć obchodzenia ich wymogów. Można bowiem wykonywać prace w zupełnie innej technologii niż ta, która jest wymagana. Druk wielobarwny można np. wykonać w dwóch czy trzech kolorach zamiast w czterech. Ten chwyt technologiczny wpływa oczywiœcie na cenę, ale drukowanie tym sposobem jest niezgodne z założeniami przetargu. Natomiast konflikty między małymi drukarniami majš inne podłoże. Do konfliktów tych usiłuje się wplštywać nie tylko rzeczoznawstwo, ale również sšdy. Sytuację potęgujš trudnoœci w branży poligraficznej, które doprowadzajš do tego, że wszyscy wszystkim winni sš pienišdze. Nikt nikomu nie płaci, jak nie musi. Sytuacja jest najbardziej niekorzystna dla dostawców materiałów, bo to oni praktycznie finansujš całš produkcję. I tak na przykład papier stanowi około 30% wartoœci produkcji, a dostawcy papieru majš cišgłe problemy ze œcišgnięciem należnoœci; to samo dotyczy farb. W tej trudnej sytuacji drukarnie zaczynajš podbierać sobie klientów udowadniajšc, że konkurencja drukuje Ÿle. Najbardziej niepokojšce jest dla mnie to, że wnioski takie wycišga się analizujšc pojedyncze egzemplarze. Zawsze można przy nakładzie 10 000 sztuk wybrać nawet 10 egzemplarzy wykonanych nie tak jak trzeba, a przecież nie o to chodzi. Czy oznacza to, że umiera sztuka drukarska? S.J.: Umiera etyka drukarska. Nie ma się czemu dziwić; drukarniami rzšdzš ludzie, którzy nie majš pojęcia (w większoœci przypadków) ani o sztuce drukarskiej, ani o poligrafii. Ostatnio w rozmowie z dyrektorem Polskiej Izby Druku padło sformułowanie, że zakładów poligraficznych (co wynika z danych GUS) mamy ponad 16 000. Ludzie pracujšcy w tych zakładach ăkrzyczšÓ, że nie majš z czego się uczyć. Tymczasem ksišżka fachowa z zakresu podłoży, farb czy maszyn nie sprzedaje się w liczbie większej niż 1000 egzemplarzy. Czasopisma, które przychodzš do zakładu, zarezerwowane sš dla ludzi na kierowniczych stanowiskach (którzy nie zawsze znajdujš czas i ochotę nawet na to, by je przejrzeć), a ci, którzy chcieliby je naprawdę przeczytać, nie majš do nich dostępu (bo zakład liczšcy 250 osób prenumeruje jeden egzemplarz Đ przyp. red.). Pracownicy drukarń nie dokształcajš się więc, nadal popełniajš podstawowe błędy, o czym zresztš była mowa w referatach podczas Kongresu. Przede wszystkim popełniane sš błędy technologiczne. Poligrafia przestała być sztukš, ponieważ w większoœci drukarń pracujš dyletanci (często na kierowniczych stanowiskach), którzy nie znajš się na tym, co robiš. Próbuje się przywrócić egzaminy na maszynistów w różnych specjalnoœciach i technikach drukowania. Może takie kroki podniosš poziom umiejętnoœci pracowników polskich drukarń. Obecnie nieodpowiednio wykształceni pracownicy i kadra zarzšdzajšca w zakładach poligraficznych powodujš, że prace się ăknociÓ, w rezultacie czego drukarnie wpadajš w tarapaty finansowe i zaczynajš ăpodbieraćÓ sobie, w sposób nieuczciwy, klientów. Co Pan zatem sšdzi o szkolnictwie poligraficznym? S.J.: Szkolnictwo poligraficzne upada. Mocno pomaga mu w tym reforma oœwiaty. Jednym z postulatów Kongresu było to, że jego uczestnicy będš działali na rzecz rozwoju oœwiaty poligraficznej (zresztš szeroko pojętej: od szkół zasadniczych poprzez technika, studia wyższe, studia podyplomowe aż po wszelkiego rodzaju zajęcia dokształcajšce). Tymczasem postulat ten wymknšł się nam zupełnie z pola zasięgu. Nie tylko przez reformę, ale również dlatego, że sami ten temat zlekceważyliœmy. Wkrótce zaniknš pewnie technika poligraficzne oraz œrednie szkolnictwo poligraficzne. Pozostanš może szkoły zawodowe, ale ich absolwenci będš zupełnie nieprzygotowani do pracy w drukarni, bo będš niedouczeni. Szkołom potrzebna jest pomoc. I tych kilka jaskółek Đ mam tu na myœli Janusza Cymanka czy Krzysztofa Pindrala, którzy przekazujš szkołom literaturę, jakš dysponujš, w formie nieodpłatnej do użytku wewnętrznego Đ wiosny nie czyni. Bo literatury fachowej poligraficznej wcišż brakuje, podobnie jak pieniędzy w oœwiacie. Jak nas będzie traktowała UE? S.J.: Jak swój rynek zbytu. A co z naszymi drukarniami w UE? S.J.: Takie drukarnie jak Cezar z Białegostoku nie majš się o co martwić, ale takich firm jest 10, a reszta (bagatela Đ 16 000) musi się poważnie zastanowić nad swojš przyszłoœciš w Unii. Polska poligrafia stoi na przyzwoitym poziomie, sš zakłady wyposażone bardzo dobrze, ale z 16 000 drukarń, które działajš w naszym kraju, zdecydowana większoœć, niestety, to drukarnie, które pracujš na Romayorach, usiłujšc wykonywać druki 4+4... Oczywiœcie przykład odnosi się tylko do drukarń arkuszowych, gdyż w przypadku drukarń zwojowych Đ vide Winkowski, Donnelley czy też Poligrafia SA Đ œmiem twierdzić, że sš one lepsze od nawet dobrych drukarń unijnych będšcych ich odpowiednikami. Może należy zatem przestać mówić o 15 czy 16 000 drukarń... S.J.: Gdybyœmy sobie policzyli wszystkie znaczšce zakłady poligraficzne, to tak naprawdę okazałoby się, że jest ich 150, może 200... Mniej więcej takš liczbę członków ma Polska Izba Druku; co Pan sšdzi o jej działalnoœci? S.J.: Byłem jednym z zakładajšcych tę organizację. Pamiętam, że wszyscy oczekiwali, iż Izba załatwi za nich wiele spraw: cła, VAT itd. Do tego wykona bezpłatnie ekspertyzę, zrobi kalkulacje, a najlepiej, jak powie, u kogo i gdzie tanio i na bardzo dobrym poziomie drukować. Nie o to chyba w tym wszystkim chodziło... Czy istnieje szansa, aby sytuację na rynku poligraficznym poprawić? S.J.: Czas pokaże. Rynek sam rozwišże istniejšce problemy. Zniknš małe drukarnie, które nie inwestujš ăw nowoczesnoœćÓ i w ten sposób branża się uporzšdkuje. Wiele kontrowersji budzi nowa formuła przyszłorocznych targów w Poznaniu. Co Pan na to? S.J.: Najkrótsza moja (ale nie tylko moja, bo usłyszałem jš też od wielu przyjaciół) recenzja tegorocznych targów w Poznaniu jest taka: w zeszłym roku nie było wystawców, ale była publika, w tym roku byli wystawcy, ale nie było publiki. Targi w tej formule jakoœ się ăprzejadłyÓ. Blisko mamy do DŸsseldorfu, praktycznie co dwa lata mamy IMPRINTĘ lub IPEX, co cztery DRUPĘ. Wiadomo, że naprawdę zainteresowani nowoœciami będš tam właœnie jeŸdzić. Do tego należy brać pod uwagę również inne targi, głównie komputerowe organizowane w Niemczech, np. CEBIT. Zmiana formuły Targów Poznańskich spowoduje jedynie, że będš dwa małe targowiska, a zarówno wystawcy, jak i zwiedzajšcy podzielš się albo zrezygnujš z targów zupełnie. Dziękujemy za rozmowę.