My, drukarze powielajšcy rozmaite publikacje pracujemy w dziedzinie szeroko pojętej komunikacji wizualnej.
Poligrafowie, graficy, redaktorzy czy wydawcy (nie tylko w Polsce) zastanawiajš się nad zmianami zachodzšcymi w obrębie współczesnych rodków przekazu. Jakie będš kierunek i tempo zmian? Jak mamy się zacho-wać jako profesjonalici? Czy już dzisiaj mamy zmieniać zawód, czy też nic nam nie grozi?
Odpowied na te i podobne pytania wymaga jakiej wiedzy w tej materii. Zamierzamy włšczyć się do tej dyskusji, w której występuje wielka różnorodnoć poglšdów.
Niedługo opublikujemy ciekawe spostrzeżenia Doroty Pietkiewicz, natomiast tekst, który znajduje się poniżej, traktujmy jako zaczyn dyskusji.
Sensem przekanika jest przekaz.
Albowiem ustroje służš przesłaniu, a nie na odwrót;
ustroje poza procedurš łšcznociowš nie znaczš nic.
Golem XIV (Stanisław Lem)
Nowe techniki przekazu
Niewštpliwie druk jako rodek przekazu oddaje dzisiaj pole. Techniki audiowizualne oparte na prezentacji obrazu i dwięku objęły znacznš częć dzisiejszej kultury. Na razie głównie pop-kultury. Zważywszy tandetnoć kultury masowej, strata niewielka. Objęły też zdecydowanš większoć reklamy, która z definicji działać ma na biernš, niewiele mylšcš częć ludzkiej populacji. Techniki audiowizualne sš także pomocne w pobieżnych serwisach informacyjnych i nie-zwykle skuteczne w politycznej propagandzie, ponieważ uwzględniajš ruch, sš dynamiczne i agresywne.
Jednak pomimo sprawnoci i zasięgu tych technik przekazu duża częć człowieczej działalnoci intelektualnej znajduje się cišgle w polu grawitacji Galaktyki Gutenberga. Matematyk przecież nie przedstawia w telewizji swoich przemyleń. Filozoficzne eseje lub grafika również lepiej prezentujš się na kartach papieru. Wymagajšca szczególnego skupienia poezja albo... statystyczna lub chemiczna analiza nie dadzš się jeszcze przedstawić w formie teledysku. To tylko przykłady twórczoci naukowej, literackiej, technicznej czy informacyjnej, gdzie druk trzyma się mocno.
Umberto Eco podczas wykładu w warszawskim Pen Clubie (1997) dał wyraz swemu głębokiemu przekonaniu, że cyfrowe struktury danych nie zabijš ksišżki. Nie uczyniš tego, bo forma ksišżki to jeden z tych wynalazków (jak młotek, łyżka czy nóż), dla których nie znaleziono w cišgu stuleci lepszych pod względem ergonomicznym odpowiedników. Ksišżka dobrze pasuje do ręki, można jš czytać w każdej prawie sytuacji.
Włoski filozof przypominał też i uwiadamiał oczywistš prawdę, że pojawienie się nowego rodka przekazu nie tylko nie zabija poprzedniego, ale zwykle uwalnia go od takich czy innych serwitutów. Kiedy pojawiły się fotografia i kino, malarstwo nie umarło, po prostu nie musiało się zajmować np. portretowaniem, więtowaniem czy ilustrowaniem wydarzeń historycznych. Zyskało natomiast swobodę pozwalajšcš na nowe przygody poznawcze.
Jednak prawdziwym zagrożeniem zdaje się być SIEĆ.
Biblioteka i Internet jako miejsca gromadzenia wiedzy
Klasyczne systemy i narzędzia informacyjno-wyszukiwawcze: katalogi alfabetyczne, rzeczowe, krzyżowe, bibliografie adnotowane, komputerowe narzędzia poszukiwań oparte na rzetelnie opracowanych danych i kombinacjach tzw. słów kluczowych (np. w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie) Đ wszystko to jest możliwe dzięki istnieniu jakiej myli przewodniej w głowach kustoszy i bibliotekarzy, czyli polityce gromadzenia zbiorów i ich organizacji. Tam nie wolno przestawiać ksišżek, bo wolumin wstawiony na innš półkę jest już bezpowrotnie zagubiony wród setek tysięcy, a nawet milionów ksišżek. Nie wolno do katalogów i bibliografii wprowadzać szumów informacyjnych. Nie wolno dekompletować zbiorów tematycznych, a włšczana do nich nowa publikacja poddana zostaje wnikliwej analizie bibliografów i fachowców danej dziedziny.
Tak jest w bibliotekach naukowych. Ale nawet w dzielnicowej bibliotece publicznej panuje harmonia pomiędzy półkami a katalogiem, a korzystanie ze zbioru dokonuje się pod argusowym okiem pani bibliotekarki.
Internet za umożliwia potencjalnie dostęp do wszystkiego, co zostało weń włożone. Niczym nie ograniczona możliwoć wejcia do sieci oraz łatwoć publikowania w Internecie stwarzajš sytuację, której na razie nikt nie jest w stanie opanować. Powstaje gęsta informacyjna zupa. Programy przeszukujšce, w odróżnieniu od przeprowadzajšcego kwerendę pracownika naukowej biblioteki, sš bezmylne i wyszukujšc słowa wyrzucajš nam całš masę rozmaitego chłamu, z którego staramy się wyłowić co pożytecznego.
Ustalono już wczeniej ponad wszelkš wštpliwoć, zarówno teoretycznie, jak i praktycznie, że głupota i niefrasobliwoć w ludzkiej populacji występujš częciej i rozleglej aniżeli rozsšdek i wiedza. Ludzie w swojej masie zdajš się cierpieć na brak refleksji i powtarzajš co jaki czas popełnione wczeniej błędy. Niebywała łatwoć prezentacji rozmaitych bzdur w Internecie jest o tyle szkodliwa, że następuje pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne i spirala głupoty się nakręca bez szlabanu czy innej bariery. Oczywicie również za pomocš druku produkowano i produkuje się niezliczonš liczbę bzdur albo też fałszywych i gronych idei. Wystarczy wspomnieć takie ksišżki jak słynny ăMłot na czarowniceÓ albo ăMein KampfÓ.
Jest jednak zasadnicza różnica. Internetowy sposób publikowania jest, że tak powiem, łatwiejszy w użyciu. Po napisaniu ksišżki trzeba bowiem znaleć wydawcę lub odpowiednie pismo dla artykułu. Wydawca musi przygotować publikację, poszukać drukarni, a potem zadbać o dystrybucję płodu naszego intelektu. Już samo przejcie przez te wszystkie etapy stanowi sito odsiewajšce sporo niedowarzonych lub szkodliwych myli. Co prawda, jak się ma pienišdze, to można w zasadzie wydrukować wszystko, ale już nie wszystko da się rozprowadzić. Albo z powodu ograniczeń prawnych, albo ze względu na konwenanse i inne uwarunkowania społeczne, albo wreszcie nawet przez hermetycznoć tematu.
Internet jest oczywicie bardzo sprawnym rodkiem komunikacji i przekazu treci, jeżeli chcemy szybko dotrzeć pod właciwy adres i po właciwie zredagowany komunikat. Tutaj rola sieci jest nie do przecenienia. Dodajmy do tego użytkowe walory poczty elektronicznej, a otrzymamy narzędzie komunikacji, które dotychczas mogło istnieć tylko w fantazjach futurystów.
Problem jednak w tym, co się tš sieciš przekazuje.