Czy wiedza musi kosztować?
6 gru 2016 14:42

Przed kilkunastu laty miałem okazję bywać na czymœ w rodzaju półprywatnego kursu dla amatorów pracy dziennikarskiej. Prowadził go młody dziennikarz z mało znanego, lokalnego tygodnika czy miesięcznika. Mówił o sprawach najprostszych: konstrukcji informacji prasowej, pozycji adepta w redakcji, różnicach między pracš w redakcji gazety codziennej i czasopisma. Oczywiœcie, było też wiele ćwiczeń praktycznych, bo w końcu podstawš sukcesu w tej pracy jest dobrze opanowany warsztat. Ale była też mowa o sprawach ogólniejszych. Jeden ze słuchaczy poruszył sprawę, która interesowała wszystkich, ale inni wstydzili się pytać. Chodziło mianowicie o pienišdze. Prowadzšcy powiedział, że bywa różnie, wiele zależy od statusu autora i tekstu, a także od możliwoœci finansowych wydawcy. Sformułował jednak ogólnš myœl, że honorarium należy się za każdy opublikowany tekst. W tym miejscu wtršciłem swoje dwa grosze: Znam pisma, które nie doœć, że nie płacš, to wręcz biorš pienišdze za publikowanie na ich łamach. Miałem na myœli małš grupę zagranicznych czasopism naukowych. Informacja ta mocno poruszyła prelegenta, bo dotšd nie zdawał sobie sprawy z istnienia takich praktyk. Musiał zrewidować swój ogólny poglšd na perspektywy (materialne) ludzi, którzy dużo piszš i publikujš. Dokładniejsze przyjrzenie się sprawie pokazuje, iż relacje między autorem, wydawcš i odbiorcš tekstu bywajš różne w różnych dziedzinach twórczej aktywnoœci. Inaczej rzecz się ma w przypadku literatury, inaczej w publicystyce, jeszcze inaczej w twórczoœci naukowej. Przyszło nowe Przed kilku laty nadeszły dla nas nowe czasy Đ kapitalizmu, narzucajšcego myœlenie o wszystkim w kategoriach zysku i straty. Dla piszšcych otwarły się nowe możliwoœci, ale też szybko pojawiły się nowe niebezpieczeństwa. Z jednej strony autorzy poczytni mogli zaczšć zarabiać znacznie więcej i na uczciwszych warunkach, niż za czasów odgórnie ustalanych stawek autorskich, z drugiej wydawnictwa gonišce za zyskiem starajš się jak mogš obniżać koszty, wœród których honoraria autorskie stanowiš pokaŸnš pozycję. Autor mniej znany czy piszšcy utwory mniej pokupne swej szansy na zaistnienie w obiegu wydawniczym musi szukać gdzie indziej. Najlepiej, gdy znajdzie sponsora gotowego sfinansować wydanie dzieła. To jednak trudne zadanie, być może trudniejsze niż napisanie powieœci. Inne wyjœcie to zdać się na łaskę i niełaskę wydawcy, czyli podpisać umowę, która autorowi prawie nic nie gwarantuje, i liczyć na jakš takš uczciwoœć drugiej strony. Uczciwoœć w interesach to też ostatnio Đ jak się wydaje Đ towar coraz rzadszy. Stšd prosty wniosek: jeœli jakiœ młody człowiek powiada, że chciałby żyć z pracy swego pióra, jedynym sensownym komentarzem pozostaje wymowne pukanie się w czoło. A tu jeszcze pojawiajš się technologie cyfrowe, e-ksišżki i temu podobne. Za pomocš komputera i Internetu publikować każdy może. Kosztuje to grosze, ale też zysk niewielki. Niejednokrotnie na tych łamach wspominany był przypadek Stephena Kinga, który próbował znacznie skrócić łańcuch poœredników między autorem Đ sobš, a czytelnikiem. Zyskać miały Đ finansowo Đ obie strony. Okazało się jednak, że eksperyment udał się tylko częœciowo, bo czytelnicy nie okazali się zbyt uczciwi. Inny aspekt sprawy to równoległe wydawanie elektronicznych wersji publikacji, pojawiajšcych się też w postaci klasycznej Đ papierowej. Praktyka dnia codziennego, zarówno u nas, jak i w krajach najwyżej rozwiniętych, jest taka, że po wydrukowaniu jakiegoœ tekstu na przykład w gazecie, możliwoœć jego publikacji w formie cyfrowej uznaje się za oczywistš. Że jednak nie jest oczywista dla każdego, wskazuje ogłoszony niedawno wyrok nowojorskiego sšdu głoszšcy, iż publikacja elektroniczna pocišga za sobš podobne skutki jak papierowa. Wydawca winien więc zawrzeć z autorem stosownš umowę i zapłacić honorarium za umieszczenie tekstu w sieci czy na innym noœniku cyfrowym, i jest to niezależne od tego, czy wczeœniej kupił odeń prawo publikowania utworu drukiem. Sšd przyszedł więc w sukurs amerykańskim autorom, dajšc im oręż do walki o lepszš zapłatę za twórczy trud, w kontekœcie nowych mediów. Tu warto wspomnieć, że nasze prawo autorskie jasno stawia sprawę w tym względzie i działa na korzyœć twórcy (art. 45 ustawy). Problem tylko z jego przestrzeganiem. Wiedza dla wszystkich Jest też przeciwny kierunek myœlenia o problemie publikowania, zwłaszcza w mediach cyfrowych. Pojawiajš się mianowicie postulaty, by wszelkie teksty naukowe uczynić darmowymi, a to w celu nieograniczonego dostępu do nich dla wszystkich zainteresowanych. Pomysł w istocie bardzo szlachetny, majšcy na względzie zrównanie szans naukowców, którzy przecież pracujš dla dobra całej ludzkoœci niezależnie od tego, w jakim kraju Đ bogatym czy biednym Đ wypadło im mieszkać. Sytuacja publikacji naukowych tym różni się od innych, na przykład literackich czy publicystycznych, że znacznš częœć pracy nad przygotowaniem tekstu do druku wykonujš sami naukowcy w ăczynie społecznymÓ, czy to w postaci recenzji, czy pracy redakcyjnej. Edytorstwo naukowe to jeden z niewielu Đ może nawet jedyny Đ rodzaj działalnoœci wydawniczej, oparty na masowej pracy wolontariuszy. Niewidzialna ręka rynku nie działa tu tak, jak w innych branżach. Rynek to bowiem wšski i graczy na nim niewielu. Ponadto oferowane na nim wartoœci bywajš doœć ăezoteryczneÓ, więc zwyczajne mechanizmy gospodarcze nie zawsze funkcjonujš. Stšd często wygórowane ceny w stosunku do jakoœci oferowanego ătowaruÓ, stšd niezadowolenie głównych odbiorców Đ bibliotek naukowych. Można znaleŸć na œwiecie przykłady wydawnictw, głównie uczelnianych, działajšcych jako organizacje non-profit. Jednak znaczna częœć oficyn specjalizujšcych się w publikacjach naukowych korzysta z darmowej pracy naukowców jako recenzentów czy edytorów, ale zarazem normalnie zarabia pienišdze. To sytuacja niezbyt zdrowa. Czyż łatwo znaleŸć kogoœ, kto zechce w czynie społecznym pracować dla jakiejœ czysto komercyjnej firmy? Większoœć zapytanych odpowie zapewne: Chyba tylko jakiœ frajer. Za grosze Zwykły wydawca, taki od literatury lub czasopisma, prowadzi zwykłš Đ czyli nastawionš na zysk Đ działalnoœć gospodarczš. Tradycyjnie też jest postrzegany w roli gwaranta jakoœci publikowanych tekstów. Jednak owa dbałoœć o jakoœć pocišga za sobš spore koszty, głównie na wynagrodzenia za pracę. Ponieważ brutalna walka o byt na rynku wymusza obniżanie kosztów, edytorzy coraz częœciej rezygnujš z niektórych prac, na przykład korekty czy adiustacji. Widać to znakomicie na rodzimym gruncie, gdzie ostatnio stało się regułš, że w produkcjach nawet niezwykle zasłużonych i znakomitych oficyn pojawiajš się liczne błędy. Następuje tedy równanie w dół, zapewne z koniecznoœci, by utrzymać firmę przy życiu. W ten sposób objawia się zapewne mechanizm znany z innej dziedziny jako prawo wypierania pienišdza lepszego przez gorszy. W œwietle tego, co napisano wyżej o publikacjach naukowych, powstaje pytanie: czy w ich przypadku firma wydawnicza jest koniecznym ogniwem w łańcuchu poœredników między autorem a odbiorcš? Znacznš częœć pracy i tak wykonujš wspomniani wolontariusze Đ przedstawiciele œrodowiska naukowego. Przy dzisiejszych technologiach nawet problem składu drukarskiego w najtrudniejszych przypadkach Đ prac matematycznych, fizycznych czy chemicznych, najeżonych wielopiętrowymi wzorami, setkami wymyœlnych symboli czy rysunkami Đ jest w dużej częœci przerzucany na barki autorów (w ten sposób między innymi, że prace nadesłane elektronicznie w postaci już odpowiednio złożonej, na przykład w programie TeX, sš drukowane znacznie szybciej niż przysłane w innej formie). Po co więc firma wydawnicza z dużymi kosztami własnymi, windujšcymi końcowš cenę produktu? Tu objawia się wielka przydatnoœć nowych, cyfrowych mediów, zwłaszcza Internetu. Publikacja elektroniczna może być bowiem o wiele tańsza od papierowej i to zarówno gdy chodzi o koszty przygotowania, jak i dystrybucji. Nic zatem dziwnego, że w tę stronę zwracajš się pomysły poprawienia sytuacji na polu wymiany informacji naukowej. Dzisiaj, na poczštku XXI wieku, trudno znaleŸć naukowca niekorzystajšcego z komputera. Większoœć ma też dostęp do Internetu. Zatem Đ nic prostszego, jak przenieœć działania publikacyjne na noœniki cyfrowe, żeby każdy zainteresowany mógł łatwo i za grosze dotrzeć do interesujšcych go prac Đ za pomocš Sieci albo kršżka CD. Koszty uruchomienia i prowadzenia czysto elektronicznego czasopisma naukowego mogš być znikome. Może je udŸwignšć nawet niezbyt bogaty instytut w niezbyt bogatym kraju. A jeœli policzyć wszystko w szerszej skali Đ uwzględniajšc między innymi oszczędnoœci na prenumeracie czasopism drukowanych, zastšpionych elektronicznymi, może się okazać, że te biedniejsze placówki wyjdš per saldo na plus. Darmowe a dobre Jak zrobić takie tanie a dobre czasopismo naukowe? Wystarczy znaleŸć kompetentnych wolontariuszy, którzy zgodzš się pełnić funkcję edytorów i recenzentów, a także innych, którzy zechcš zajšć się stronš techniczno-administracyjnš Đ utrzymaniem serwera WWW, częœciš korespondencji itp. Żachnie się ktoœ może, że przy takim podejœciu do sprawy można by mieć wiele rzeczy za darmo Đ wystarczy tylko znaleŸć chętnych do pracy bez wynagrodzenia. A jednak w œrodowisku naukowym to nie jest niemożliwe, być może dzięki temu, że wœród naukowców spotkać można wielu entuzjastów zainteresowanych poznaniem œwiata i poszukiwaniem prawdy, a nie skoncentrowanych głównie na zarabianiu pieniędzy. Zważywszy na globalizację, która w nauce dokonała się już dawno temu, należy przy tym uwzględnić globalne społecznoœci naukowe w danej gałęzi wiedzy. Chętnych nie powinno zabraknšć. Pomysł stworzenia projektu darmowych wydawnictw naukowych został zainspirowany powodzeniem podobnej inicjatywy w dziedzinie oprogramowania, zwanej projektem GNU, skšd wzišł się Linux w rozlicznych swych odmianach oraz mnóstwo dobrych i pożytecznych programów Đ wszystko dostępne za darmo. Można się spodziewać oporu ze strony wydawców tradycyjnych, którym projekt taki może odebrać klientów, podobnie jak się to dzieje na rynku systemów i programów komputerowych. Jednak raczej nie będš to reakcje tak napastliwe, jak się to zdarza w œwiatku firm softwareŐowych. Może nawet uda się znaleŸć takie rozwišzania, by obie strony były zadowolone. W dziedzinie publikacji naukowych wszelako wydawcy nie sš jedynie zbędnym balastem. Majš do zaoferowania istotnš wartoœć Đ markę swojej firmy, która nobilituje publikacje przez nich sygnowane. Dlatego należy się raczej spodziewać wypracowania jakiejœ wspólnej strategii, jakiejœ ătrzeciej drogiÓ. Jak się rzekło, naukowcy to w większoœci tacy dziwni ludzie, którzy lubiš to, co robiš, a robiš to nie wyłšcznie i nie przede wszystkim dla zysku. To samo można powiedzieć o wielu innych ludziach piszšcych. Podobnie jak naukowe poszukiwanie prawdy, pisanie może być życiowš pasjš, nałogiem (w dobrym znaczeniu tego słowa), sposobem na życie. Pisze się dla jakiegoœ czytelnika. Ten z kolei chciałby mieć jak najbardziej swobodny dostęp do utworu. Poza czystš satysfakcjš z ukończenia dzieła autor chciałby zwykle zostać za swój trud wynagrodzony, także materialnie. Czytelnik zaœ byłby najbardziej zadowolony, gdyby mógł czytać, co tamten napisał, za darmo, albo prawie. Może nowe technologie połšczone z nowymi pomysłami pozwolš przezwyciężyć jakoœ ten konflikt interesów ku zadowoleniu obydwu stron. Nie mam żadnych pomysłów, ale mam nadzieję, że jakichœ doczekam. pm@wroclaw.com