Zakład Poligraficzno-Wydawniczy Pozkal z Inowrocławia świętował w czerwcu br. 20-lecie swego powstania.
To typowa firma rodzinna - jej jednoosobowym właścicielem jest Tadeusz Chęsy, inżynier mechanik z wykształcenia. Jego żona, Ewa Chęsy, czuwa nad finansami firmy i od lat dba o to, aby Pozkal robił wyłącznie dobre interesy. Produkcją zarządza syn pana Tadeusza, Artur Chęsy, zaś jego żona Agnieszka Osiecka-Chęsy pełni funkcję dyrektora handlowego. W 2005 roku Pozkal zainwestował w 10-kolorową pełnoformatową maszynę drukującą MAN Roland 700 i wprowadził technologię szycia termonićmi. Kolejny, tym razem 8-kolorowy Roland rozpoczął pracę w Pozkalu w tym roku, razem z maszyną do produkcji okładek Kolbus DA 260, niciarką i dwiema liniami do oprawy twardej. W drukarni trwa także kolejny etap modernizacji budynków. Po przeniesieniu części administracyjnej do remontowanego właśnie frontowego budynku powierzchnia produkcyjna powiększy się o 1000 m2.
20. urodziny Pozkalu, obchodzone hucznie w pierwszy czerwcowy weekend wraz z Dniem Drukarza, stworzyły nam okazję do przeprowadzenia z Tadeuszem Chęsym jubileuszowego wywiadu.
20-letnią historią mogą się pochwalić naprawdę nieliczne prywatne firmy, nie tylko z branży poligraficznej. Zaczynał Pan w czasach, kiedy własne inicjatywy były mało popularne i źle widziane.
Wbrew pozorom wtedy łatwiej było rozpocząć działalność gospodarczą, zwłaszcza osobom, które miały wyobraźnię i determinację. Drukarnia Kujawska, w której jeszcze w 1986 roku - roku powstania Pozkalu - byłem głównym mechanikiem, kalendarze do oprawy zawoziła do Warszawy. Często jeździłem do naszego kooperanta i wyprawy te zainspirowały mnie do stworzenia podobnego zakładu w Inowrocławiu. Zaproponowałem swojemu ówczesnemu szefowi, że po godzinach pracy razem z innymi mechanikami będziemy wykonywać oprawę na potrzeby Drukarni Kujawskiej. Początkowo szło nieźle, choć praca na de facto 2 etatach była wyczerpująca. W 1989 roku nastąpił boom i Drukarnia wyprodukowała ponad 600 tysięcy kalendarzy. Związany z tym wzrost obrotów mojej firmy pozwolił mi na zakup maszyny poligraficznej, zdecydowałem się więc zrezygnować z pracy w Drukarni Kujawskiej i całkowicie zaangażować się we własną działalność. W 1996 roku Drukarnia była na skraju bankructwa, a moja firma zatrudniała już 100 pracowników.
Wtedy zdecydował się Pan przejąć upadającą Drukarnię Kujawską...
Gdybym miał teraz podjąć podobną decyzję, byłaby ona inna niż 10 lat temu. Postąpiłem tak z niewiedzy. Musiałem wówczas zapewnić pracę dodatkowej setce ludzi. A park maszynowy, jaki wraz z nimi przejąłem? 9 linotypów, żadnej maszyny do oprawy twardej. Ale ludzie we mnie uwierzyli, a ja nie mogłem ich zawieść. Tak naprawdę to brak świadomości zagrożeń i niebezpieczeństw, za to nadmiar fantazji i niewątpliwie szczęście sprawiły, że w Pozkalu obchodzimy dziś jego 20. rocznicę.
Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie, powód do dumy?
Najbardziej dumny jestem z tego, że bez jakiegokolwiek namawiania z mojej strony mój syn Artur podjął studia poligraficzne i przekonał się, że może przejąć Pozkal. Proszę mi wierzyć, jeżeli ma się świadomość, że jest komu przekazać firmę, którą tworzyło się w pocie czoła przez wiele lat, to ma się dziesięciokrotnie więcej siły i motywacji do dalszego jej rozwijania.
Jak więc będzie wyglądała przyszłość firmy?
Moim zdaniem na rynku mają szansę utrzymać się tylko duże drukarnie, które będą inwestować w postęp technologiczny. Optymalne zatrudnienie to 200 osób; pozwala ono utrzymać wysoki poziom produkcji i jednocześnie można opanować zarządzanie i finansowanie. Obecnie myślę o rozbudowaniu hali magazynowej, aby zabezpieczyć potrzeby firmy od strony logistycznej i zaopatrzeniowej, zamierzam też konsekwentnie zwiększać wydajności maszyn poprzez ich sukcesywną wymianę na nowe.
Druk cyfrowy staje się alternatywą dla offsetu przy niskich nakładach. Czy to nie jest również rozwiązanie dla Pozkalu, pozwalające utrzymać wydawców zlecających, oprócz wysokich, także małe nakłady czy dodruki „na wczoraj”?
Nie myślałem o tym. Druk cyfrowy na razie wybawia mnie od produkcji nakładów rzędu 100-500 egzemplarzy, która jest niezwykle uciążliwa dla drukarni offsetowej. Nie stanowi on moim zdaniem zagrożenia dla książki drukowanej metodą tradycyjną. Obawiam się, że alternatywą dla offsetu stają się wersje elektroniczne wydawnictw. Ja nie potrafię czytać na ekranie komputera, ale moje dzieci już tak.
Pozkal jest już zatem „dorosły”, ma swojego następcę, jego sytuacja jest stabilna. Czy dla Tadeusza Chęsego nadszedł czas na działalność społecznikowską? Czy tak należy postrzegać wybór Pana osoby na stanowisko prezesa ZG Sekcji Poligrafów SIMP?
Synowi powierzyłem produkcyjną działalność firmy, sam odpowiadam za inwestycje i choć mam już 60 lat, nie myślę jeszcze o emeryturze. Mogę sobie jednak pozwolić na zaangażowanie się w życie branży poligraficznej i jeżeli chodzi o SIMP, to myślę, że wybór mojej osoby spowodowany był reprezentowanym przeze mnie podejściem do biznesu i poligrafii. Od zawsze przeciwstawiam się działaniom pozbawionym sensu, które nie licują z duchem czasu i członkowie SIMP najwyraźniej uznali, że pomogę im w przywróceniu organizacji dawnej świetności. Kiedyś przecież przynależność do SIMP-u była nobilitacją. Przeraża mnie, że obecnie żaden student Instytutu Poligrafii PW nie jest jego członkiem. SIMP, który zastałem, przypomina kokon, z którego może się wyłonić piękny motyl. Motylowi brakuje finansów, zrozumienia konieczności istnienia koła SIMP w każdym przedsiębiorstwie oraz organizacji ogólnokrajowej.
Środowisko poligraficzne jest podzielone, wyraźne są tendencje do regionalizacji działań, czego najlepszym przykładem są Dni Drukarza, które dziś jednocześnie odbywają się w Inowrocławiu i Gdańsku. Czy taki stan rzeczy powinien Pana zdaniem ulec zmianie?
Fizycznie niemożliwe jest zorganizowanie Dnia Drukarza w jednym miejscu dla wszystkich. Regionalizacja obchodów tego święta nie jest zjawiskiem negatywnym, brakuje raczej koordynacji terminów tak, aby można było spotkać się ze wszystkim kolegami z kraju. Co stoi na przeszkodzie, aby w każdy majowy weekend organizować Dni Drukarza w innym mieście? Choć prawdę mówiąc nawet w obrębie regionu ten dzień nie jest świętem wszystkich drukarzy. Nie ma tu dziś z nami wielu zaproszonych przeze mnie przedstawicieli drukarń z naszego miasta, co sprawiło mi dużą przykrość. Regionalizacja na poziomie organizacji takich jak SIMP również ma swoje dobre strony Đ łatwiej jest się wtedy spotkać, działać, ale w kwestiach kluczowych branża musi mówić jednym głosem.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Naruszko