Szkocki wydawca Ron Grosset to postać dobrze znana tym drukarniom dziełowym w Polsce, w których od 6 lat powstaje spora część tytułów wydawnictwa Geddes&Grosset. Rona Grosseta spotkaliśmy na obchodach 15-lecia firmy Sack Invent Trading i rozmawialiśmy z nim o blaskach i cieniach kooperowania na linii Polska – Szkocja.
W jaki sposób wydawnictwo Geddes&Grosset trafiło ze swoimi zleceniami do Polski? Czy to jedyny kraj, poza Wielką Brytanią, gdzie wykonywane są książki na wasze zamówienie?
Od początku istnienia wydawnictwa produkcję wielu naszych książek zlecaliśmy poza Wielką Brytanię. Przez lata współpracowaliśmy z drukarniami z: Chin, Indonezji, Indii, ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, z Egiptu, ze Słowenii, z Finlandii, Francji, Kanady i USA. Jeszcze w roku 2000 produkowaliśmy ogromne ilości książek na Dalekim Wschodzie – głównie w Indonezji, ale czas transportu oraz trudności związane z potrzebą każdorazowego zapełnienia kontenera stały się problemem, ponieważ nasz rodzimy rynek w Wielkiej Brytanii uległ zmianie i nakłady nie były już tak wysokie. Brakło czasu, żeby zamawiać i zaopatrywać się tak daleko, rozpoczęły się więc poszukiwania kontrahentów w Europie.
Moim celem było znalezienie źródeł dostaw, które byłyby w rozsądnej odległości od miejsca powstawania surowców do produkcji książek (np. papierni). Chciałem tym samym nie tylko rozwiązać problem dostarczania na czas gotowych produktów, ale także skrócić czas dostawy materiałów niezbędnych do ich produkcji. Wbrew pozorom nie było to łatwe; podczas gdy wielu europejskich dostawców jest w stanie dostarczyć materiał do Wielkiej Brytanii w krótkim czasie, to znalezienie dostawcy z dobrze rozwiniętym łańcuchem dostaw także do innych krajów Europy jest o wiele trudniejsze. Polska ma krajowych, doskonałych dostawców papieru (Kwidzyn, Kostrzyn) i łatwy dostęp do europejskich papierów powlekanych, a także magazynowych i książkowych. Geograficznie Polska ma więc znakomite położenie.
Trafiłem do niej w roku 2000 i od tego czasu zacząłem tu pozyskiwać kontrahentów.
Co na własną rękę nie było chyba prostym zadaniem?
To prawda. Na początku pomagała mi firma Sack Invent z siedzibą w Warszawie.
Ich działalność to import artykułów graficznych – materiały pokryciowe, tektury szare, folie, laminaty i niektóre rodzaje papierów. Dzięki takiemu profilowi działalności firma miała i wciąż ma dużą wiedzę na temat drukarń i introligatorni w Polsce.
Początkowo Sack Invent przedstawiał mnie drukarniom, z którymi później już sam musiałem się kontaktować. Stało się dla mnie jasne, że w ten sposób kooperacja nie będzie możliwa. Przede wszystkim nie mówiłem po polsku, nie mogłem się porozumieć w sprawach warunków kredytu, logistyki, kontroli jakości i w wielu innych tematach. Szybko zorientowałem się, że potrzebuję wsparcia Polaków, którzy pomogą zrealizować mój program. Długo rozmawiałem z firmą Sack Invent – starałem się wytłumaczyć, aby poszerzyli swoje działania i stali się czymś w rodzaju łącznika ze wszystkimi drukarniami, z którymi chciałem współpracować. Tak powstała organizacja, która teraz funkcjonuje jako Polskabook.
Jak się ona sprawdza w działalności operacyjnej? Czy nie jest tak, że generuje tylko dodatkowy koszt?
Umowy, które obecnie posiadam, funkcjonują bardzo dobrze. Czuję, że mam w Polsce swoich ludzi, którzy monitorują cały proces zamawiania i produkcji, nie muszę korzystać z agentów. Trzeba zrozumieć, że znaleźć w Polsce firmę, która mogłaby wytwarzać wiele różnych produktów wysokiej jakości, oferując je w dodatku po konkurencyjnych cenach, jest naprawdę trudno. Trzeba znać rynek jak własną kieszeń. Rola firmy Sack Invent jest o tyle istotna, że rozlicza się ona z dostawcami w rodzimej walucie, co dla mnie jest niezwykle korzystne – problem różnic kursowych nie dotyka mnie dzięki temu tak bardzo. W polskich realiach warunki płatności często określają płatność z góry za materiały i krótki termin płatności za usługę. Sack Invent pomaga mi się także uporać z tymi kwestiami.
Po 6 latach pracy z polskimi drukarzami mógłby Pan już chyba pokusić się o bezpośrednie z nimi kontakty?
Wydawnictwo Geddes&Grosset to relatywnie mała organizacja, więc postrzegam polski zespół jako rozszerzenie mojego działu produkcji. To fakt, mam indywidualny kontakt z poszczególnymi drukarzami z Polski, po kilku latach współpracy znam ich dość dobrze i wielokrotnie ich odwiedzałem, ale wciąż wolę kontakty poprzez Polskabook. Zamierzam kontynuować drukowanie w innych krajach, ale cenięĘfakt, że Polskabook pracuje dla mnie.
Jakiego typu produkcję kieruje Pan do polskich drukarń?
Często korzystam z maszyn zwojowych w Polsce – Zirkonów i Ultrasetów.
Lubię produkty typu cold-set; uzyskuję dobre wydruki, z czarną czcionką i ilustracjami – nie szary kompromis. W Polsce instalowanych jest obecnie więcej maszyn niż gdzie indziej w Europie i mam nadzieję, że ten trend będzie się utrzymywał. Choć większość mojej produkcji zlecanej w Polsce to druki czarno-białe, systematycznie rośnie udział druków w pełnym kolorze. Ostatnio polski zespół realizując zlecenie dla Galerii Narodowych Szkocji i dla innych brytyjskich wydawców udowodnił, że w Polsce można drukować z najwyższą jakością.
Czy Pana zdaniem polskie drukarnie pod względem wyposażenia i jakości usług reprezentują już europejski poziom?
W Polsce funkcjonują zarówno firmy będące własnością państwa, jak i firmy prywatne. Każda z tych firm ma swoje zalety i wady. Nigdzie w Polsce nie znalazłem pełnej introligatorni Kolbusa pod jednym dachem lub wysoko wydajnych, rozbudowanych linii introligatorskich, które można znaleźć gdzie indziej na świecie.
Polska to ciekawy rynek. Istnieją tu drukarnie heatsetowe oferujące produkcję i na maszynach Heidelberg Sunday, i na standardowych heatsetowych. Zobaczyłem tu więcej urządzeń Cut Star Heidelberga w formacie B1 niż gdziekolwiek indziej.
Jeżeli chodzi o oprawę książek, to polskie zakłady świadczą usługi naprawdę wysokiej jakości.
Jakie są słabe strony polskiej produkcji dziełowej?
To przede wszystkim pewne ograniczenia techniczne; wiem, że mogę kupić określone typy książek w bardziej efektywny sposób gdzie indziej – książki w cienkiej oprawie na przykład, gdzie inny dostawca ma fabrykę wybudowaną pod potrzeby klienta i wyposażenie specjalnie dla tego rodzaju produktu. Produkcję książek w małym formacie w okładkach PVC zlecam poza Polską. Oczywiście wszystko, co zawiera ręcznie wykonywane elementy, zazwyczaj sprowadzane jest z Chin lub Indii.
Nad czym polscy drukarze powinni jeszcze popracować?
Czasem zadziwia mnie brak konsekwencji w przygotowywaniu ofert, kalkulacjach oraz terminach dostaw. Powracając do danej drukarni z dodrukiem bądź pracą bardzo podobną do zlecanej już wcześniej, bywam zaskoczony ofertą zupełnie różną od tej, jakiej bym się spodziewał.
Będzie Pan dalej drukował w Polsce?
Dalsza współpraca z polskimi drukarniami zależy przede wszystkim od wahań kursów walut, co jest dla was niefortunne. O ile jakość i kwestie obsługi są w Polsce satysfakcjonujące, o tyle jesteście na łasce i niełasce wahań kursowych. Jak najszybsze wejście do strefy euro leży więc w waszym interesie. Zawsze polecam Polskę jako doskonałe miejsce na lokowanie produkcji dziełowej, zawsze również mówię o moich doświadczeniach i decyzji o współpracy z ludźmi z Polskabook.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Naruszko