Edale, międzynarodowa firma z Wielkiej Brytanii, przez 40 lat działalności ugruntowała swoją pozycję producenta maszyn do druku etykiet, zajmując się głównie technologią fleksograficzną. W ciągu ostatnich 15 lat firma gruntownie zmieniła model biznesowy, co istotnie wpłynęło na jej kondycję finansową i zaowocowało podwojeniem wyników.
O ewolucji przedsiębiorstwa i planach na przyszłość z Jamesem Boughtonem, dyrektorem zarządzającym Edale, rozmawia Marcus Timson, dziennikarz branżowego portalu poświęconego drukowi przemysłowemu.
n Proszę opowiedzieć o Edale i pomysłach na rozwój firmy.
James Boughton: Rozpocząłem pracę w Edale w 1995 roku jako absolwent inżynierii na Uniwersytecie w Portsmouth. Wraz ze mną do zespołu dołączył w tym czasie również Steve Jordan, obecny dyrektor techniczny Edale.
W tych latach technologia fleksograficzna była powszechnie wykorzystywana w branży opakowaniowej, chociaż, szczerze mówiąc, jej reputacja nie była dobra. Większość sprzedaży była realizowana na Daleki Wschód, a tamtejsze rynki azjatyckie stawały się „fabryką świata”.
Przełomowy okazał się rok 2000, czas rozszerzania wpływów i wprowadzania na rynek nowej gamy maszyn produkcyjnych. Lata 2000-2002 to dla Edale okres intensywnej współpracy z Agfa Dotrix. Partnerstwo zaowocowało dostawami osprzętu do wykończeń 26-calowej, atramentowej maszyny cyfrowej do produkcji etykiet.
Agfa starała się sprzedawać Dotrix jako coś więcej niż tylko maszynę drukującą etykiety, dlatego szukała nowych funkcjonalności i wartości dodanej dla klientów. W konsekwencji postanowiono opracować wersję hybrydową. Współpracowaliśmy przy jej projektowaniu, tworząc urządzenie łączące analogowe flekso, cyfrowy Dotrix i moduł wykończeniowy. Dla naszej firmy był to prawdziwy krok milowy w kierunku międzynarodowej organizacji i rozwoju nowych, innowacyjnych maszyn.
Pracując nad projektem mieliśmy szczęście uczyć się nowych rzeczy, a wkład Edale stał się ważnym elementem kompleksowego procesu wytwórczego. W 2009 roku rozpoczęliśmy pracę nad trzecią generacją Dotrix, 30-calową maszyną, której uruchomienie zaplanowaliśmy na rok 2012. To miał być przełomowy moment dla naszej firmy. Radość trwała krótko; już wkrótce nastąpił prawdziwy kataklizm handlowy i Agfa postanowiła wstrzymać prace rozwojowe nad Dotrix!
n Co takiego się wówczas wydarzyło?
J.B.: Pamiętam uczucie rozczarowania, gdy rzeczywistość podjęła za nas decyzję. Na szczęście doświadczenia i ogrom wiedzy zdobyte podczas wielu lat współpracy nauczyły nas, jak radzić sobie w zmieniającym się otoczeniu i niesprzyjających warunkach. To, co na pierwszy rzut oka wydało nam się katastrofą, przekuliśmy w sukces. Już za chwilę mieliśmy do wyboru szereg projektów, w które mogliśmy zaangażować się produkcyjnie. Przyszedł czas nowych możliwości.
Jako firma zdecydowaliśmy, że nie chcemy, aby rozwój technologii atramentowej był naszą podstawową i dominującą kompetencją. Chcieliśmy być dostawcą projektów, rozwiązań inżynieryjnych i wykończeniowych dla technologii druku atramentowego na potrzeby produkcji opakowań. Jest to zarówno nasze dziedzictwo, jak i nasza wiedza. Wiemy wszystko o opakowaniach, posiadamy 14 lat doświadczeń w technologii cyfrowej, co stanowi znaczący dorobek rynkowy. Takie doświadczenie pozwala nam pomagać klientom w doborze optymalnych rozwiązań dla indywidualnych linii produkcyjnych.
n Jak zatem zmienił się biznes po tych wydarzeniach?
J.B.: Teraz mamy silną pozycję integratora rozwiązań dla druku atramentowego oraz produkcji fleksograficznej. 50 proc. naszej działalności jest nadal związane z fleksografią, a drugą połowę stanowią projektowanie, rozwój i integracja atramentowych linii do druku opakowań. Zmiana naszego modelu biznesowego jest więc istotna.
n Rynek druku inkjetowego rośnie dynamicznie; czy jest jeszcze miejsce na analogowe rozwiązania fleksograficzne?
J.B.: Trudno powiedzieć, to jest niełatwe pytanie. Teraz drukarki atramentowe drukują z prędkością 300 metrów kwadratowych na minutę, a te parametry stale rosną. Widzimy przykłady, gdzie inkjet dorównuje rozwiązaniom analogowym pod względem szybkości i jakości produkcji, oczywiście nie w każdym przypadku. Niemniej nie jestem przekonany, że zobaczymy całkowitą przemianę.
Z cyfrowym drukiem zawsze istnieje pewien problem, który musi być rozwiązany, jeśli chcesz optymalizować koszty. W przeciwieństwie do drukarek analogowych, dla których masz ogromny wybór farb, inkjet nadal ma swoje ograniczenia w wyborze atramentów. Trzeba mieć dobry powód, aby wydrukować coś cyfrowo. Koszt farb analogowych to nadal ułamek kosztów atramentów i jeśli ta tendencja utrzyma się, nieprędko cyfra zastąpi druk analogowy.
n Czyli obie technologie funkcjonują równolegle?
J.B.: Tak, zdecydowanie. Myślę, że ciekawym przykładem tego rodzaju innowacji są cyfrowe maszyny hybrydowe, gdzie rozwiązania analogowe świetnie współdziałają z cyfrowymi. Urządzenia tego typu wykorzystują najlepsze cechy obu technologii. Większą część danej pracy można wydrukować analogowo, przełączając się następnie na cyfrę, aby na tej samej maszynie zrealizować procesy, do których analogowe rozwiązania nie są wystarczające.
Jednak bądźmy realistami, skala druku cyfrowego w produkcji opakowań jest wciąż niewielka. Flekso i offset nadal mają się dobrze. Cyfra sprawdza się w druku etykiet i na pewno nie jest to smakowity kąsek dla branży opakowaniowej. Ludzie z sektora etykiet nie zdają sobie sprawy z faktu, że działają w swego rodzaju niszy, a ich biznes jest stosunkowo łatwy w porównaniu z branżą opakowaniową. Podłoża są nieskomplikowane i stabilne, co więcej – można realizować przyzwoite marże.
Nieustannie rozwijamy nasze maszyny fleksograficzne, a one znajdują nabywców. Statystyczny drukarz wciąż nie widzi wystarczającego uzasadnienia dla przekształcenia swojego zakładu w drukarnię cyfrową.
Rynek etykiet rządzi się swoimi prawami, tu nie działa logika znana z branży opakowaniowej. Pod względem produkcyjnym funkcjonowanie w branży etykietowej jest prostsze, ponieważ korzysta się jedynie z maszyn cyfrowych. Opakowania są bardziej wymagające pod względem technicznym, dlatego też potrzebują bardziej złożonych rozwiązań. W świecie opakowań nie można po prostu wyprodukować serii maszyn i umieścić ich w zakładzie. Maszyny konfiguruje się za każdym razem indywidualnie. Podobnie w urządzeniach hy-brydowych – o ile silnik do maszyn atramentowych jest taki sam, to wszystko inne jest już dopasowywane indywidualnie. Taki stan rzeczy daje przestrzeń i uzasadnienie dla naszego biznesu doradczego.
Aby pomóc klientom w rozwiązywaniu złożonych problemów technicznych, część naszej działalności skupiliśmy wokół dostarczania rozwiązań partnerom chcącym rozwijać produkty, które zostaną oznaczone jako własne. Tym samym zmieniliśmy swój status – z producenta drukarek etykietowych staliśmy się doradcą i integratorem biznesu. Nasze przychody, liczba zatrudnionych pracowników i wielkość zakładu produkcyjnego podwoiły się w ciągu ostatnich dwóch lat.
n W jaki sposób powstał tak duży biznes?
J.B.: Jak już mówiłem, kultura organizacyjna w Edale uległa zmianie, dostaliśmy więcej swobody, dlatego mogliśmy skupić się na poszukiwaniach nowych pomysłów. Te nowe pomysły zaowocowały nawiązaniem kilku udanych partnerstw. Rozpoczęliśmy współpracę z AB Graphic, w ramach której projektujemy i produkujemy technologię wykończenia druku dla HP Indigo 20000. Innym przykładem jest Inca Digital – informacja o naszej współpracy właśnie ujrzała światło dzienne.
n Czym różnią się poszczególne regiony waszego biznesu?
J.B.: Motory napędowe zmian są różne, więc i same zmiany wyglądają różnie w poszczególnych regionach świata. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych opracowaliśmy większe, szersze i szybsze rozwiązania dla dłuższych przebiegów. W rezultacie urządzenia hybrydowe przyjmowane są w USA znacznie bardziej entuzjastycznie niż w Europie, jest to większy i jednolity rynek. W porównaniu z innymi regionami Stany Zjednoczone cechują duża otwartość i gotowość na zmiany – ludzie śmielej podejmują ryzyko i dążą do celu.
n Co, według Pana, jest główną przyczyną zmian w branży opakowaniowej?
J.B.: Myślę, że kluczowa jest wartość dodana, prezentowana dla danego produktu. Etykieta może kosztować dwa razy tyle co zwykle, ale może też potroić sprzedaż – jeśli jest kreatywna. Klienci będą płacić więcej, jeśli jesteś w stanie dostarczyć towar szybciej niż inni producenci. Obecnie koniunktura dla druku atramentowego jest bardzo dobra, a potencjał wzrostu – coraz większy. Z naszej perspektywy to dobry trend i dobry czas dla całej branży. Cieszę się, że rozwiązania analogowe mogą nadal współistnieć obok cyfrowych. Dzięki temu możemy wydobyć to, co najlepsze z obu, jakże różnych światów.
Na podstawie materiałów InPrint opracowała BZ