Firma Grafikus Systemy Graficzne formalnie istnieje od 1986 roku, w tym roku obchodzi więc swoje 30-lecie. Można śmiało powiedzieć, że zmieniała się wraz z branżą i była aktywnym uczestnikiem jej najbardziej dynamicznej transformacji w historii. Z okazji jubileuszu rozmawiamy z Jackiem Kuśmierczykiem, założycielem i prezesem zarządu spółki, który również osobiście obchodzi 30-lecie pracy w i dla branży poligraficznej.
n Cofnijmy się do roku 1986 i przypomnijmy początki firmy Grafikus oraz jej pierwszych partnerów handlowych i pierwsze duże sukcesy.
Jacek Kuśmierczyk: Jak często bywa, o związaniu mojego życia zawodowego z poligrafią zadecydował czysty przypadek. Zostałem przedstawiony firmie Hartmann Druckfarben przez panią Ewę Barzyk, która w przedsiębiorstwie Ciech odpowiadała za zakupy różnego rodzaju farb i lakierów, w tym dla branży poligraficznej. Mój kontakt z nią bazował na fakcie, że dorabiałem podczas studiów jako tłumacz, pomagając firmom szukającym partnerów na terenie Niemiec. Kiedy straciłem kontrakt na tłumaczenia, pani Ewa zaproponowała, abym przejął reprezentowanie firmy Hartmann na polskim rynku, co wzbudziło mój ironiczny śmiech, ponieważ nie bardzo wyobrażałem sobie prowadzenie takiej działalności ze swojej studenckiej sutereny w Niemczech. Ale siła sprawcza tzw. zakupowca miała swój wymiar i doszło do współpracy. Pierwszym partnerem firmy Grafikus była więc firma Hartmann Druckfarben, z którą zawarłem umowę agencyjną na reprezen-towanie jej interesów na rynku polskim. Oczywiście umowa ta zawierała wyłączenia wynikające z ówczesnego systemu organizacji polskiego rynku i np. nie miałem prawa ingerowania w kontakty handlowe koncernu Hartmann z RSW Prasa, za które odpowiadał osobiście szef eksportu. W miarę upływu czasu otoczenie się zmieniało, przybywało mi obowiązków i odpowiedzialności, ale do roku 1990 była to w zasadzie moja osobista, zamykająca się w jednej teczce działalność. Równolegle do tego wydarzenia stałem się wspólnikiem firmy założonej w 1986, która od czterech nazwisk wspólników nazywała się WAKO i zajmowała się projektowaniem architektonicznym, zgodnym zresztą z moim kierunkiem studiów. Około roku 1990, kiedy sytuacja gospodarcza w Polsce zaczęła się bardzo dynamicznie zmieniać uznałem, że jako one-man-show mogę sobie z obowiązkami nie poradzić i postanowiłem zinstytucjonalizować swoją działalność w branży poligraficznej. Moi wspólnicy z WAKO odsprzedali mi swoje udziały w firmie, którą przemianowałem na Grafikus Systemy Graficzne i w ten sposób w pewnym sensie zyskałem 4 lata historii.
n Oraz gotowe biuro z linią telefoniczną i księgowością...
J.K.: Co wówczas nie było bez znaczenia. Kolejnymi firmami, które reprezentowaliśmy na polskim rynku, były Druckerei Service oraz Polychrome i nastąpił organiczny rozwój, który dotknął wszystkich uczestników rynku. Początkowo dostarczaliśmy materiały poligraficzne, później pojawiły się maszyny, takie jak Goss, które miały swój okres wielkiej kariery w Polsce – wystarczy wspomnieć drukarnie „Gazety Wyborczej” czy „Rzeczpospolitej”; jak grzyby po deszczu pojawiały się drukarnie akcydensowe, opakowaniowe i dziełowe, a także spektakularne sukcesy na miarę Tadka Winkowskiego czy zrealizowanej od zera inwestycji firmy RR Donnelley. Od początku towarzyszyliśmy przemianom, które wprowadziły polską poligrafię na europejskie salony – kiedy zaczynaliśmy, Polska na tle innych krajów była pariasem, importowaliśmy nie tylko papier, materiały czy maszyny, ale i gotowe druki: książki i czasopisma przyjeżdżały do nas z Niemiec, Danii czy Francji. Teraz ciężarówki jadą w drugą stronę. Drukujemy coraz więcej – z 6-letniej historii raportu PBKG i KPMG wynika, że obraz polskiej poligrafii jest świetlany i nie ma chyba w naszej gospodarce drugiej branży, która notowałaby tak konsekwentne wzrosty bez jakiegokolwiek załamania, jakim był rok 2010 po kryzysie wywołanym upadkiem banku Lehman Brothers. Teraz polska poligrafia jest mistrzem eksportu i powoli staje obok krajów, które historycznie słynęły z wysokiej jakości usług drukarskich: Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, a także Włoch i Hiszpanii, których rola wzrosła w latach 80. ubiegłego wieku.
n Jakie inne firmy miały kluczowy wpływ na historię Grafikusa?
J.K.: Współpraca z dostawcami maszyn drukujących jak Goss czy Ryobi przełożyła się na spektakularne instalacje, ale o naszym codziennym bycie stanowiła przede wszystkim żmudna praca przy sprzedaży materiałów codziennego użytku, czyli farb, chemii, płyt itp. Choć nasze drogi z obydwoma producentami maszyn z różnych powodów już dawno się rozeszły, to uważam, że dobrze się stało, bo dziś możemy zająć się innymi, bardziej perspektywicznymi projektami. Wciąż jesteśmy jednak bardzo aktywni na rynku offsetowym, jeśli chodzi o materiały eksploatacyjne. Swoistym kamieniem milowym było partnerstwo z firmą DuPont; pozwoliło nam ono rozwinąć skrzydła w segmencie fleksografii, w którym dziś odgrywamy dość istotną rolę, zarówno jeśli chodzi o materiały, jak i urządzenia oraz kompetencje. Stało się to możliwe również dzięki współpracy z firmami Comexi, Rossini, Praxair i wieloma innymi. Posiadamy także mocną ofertę urządzeń wykończeniowych do klejenia, lakierowania, sztanco-wania, tłoczenia, składarko-sklejarki itp. To wdzięczny obszar, w którym wciąż są szanse na instalacje i w którym zamierzamy podnosić nasze kompetencje. Wreszcie – przygotowanie do druku, czyli programy zarządzania przedsiębiorstwem, oprogramowanie, systemy kontrolne itp.
n Mam wrażenie, że dusza firmy Grafikus jest analogowa – podejścia do druku cyfrowego były raczej jak do tej pory nieśmiałe...
J.K.: To fakt – Grafikus jest spóźniony, jeśli chodzi o wejście w obszar druku cyfrowego. Mieliśmy epizod z firmą Xerox, ale bez szans na stanie się partnerem regionalnym to przedsięwzięcie nie miało prawa się udać. Od początku br. współpracujemy z firmą EFI, która – mam nadzieję – stanie się dla nas trampoliną i pozwoli odnieść nie tylko sukces finansowy, ale przede wszystkim wygenerować kompetencje. Bez przyspieszonego kursu druku cyfrowego, który musimy sobie narzucić, nie mamy szans zaistnienia na tym rynku. Uważam, że podjęcie współpracy z firmą EFI było jedną z najważniejszych decyzji w historii firmy Grafikus, bo przyszłość poligrafii widzę w jej synergii z innymi branżami. Funkcję pomostu będzie tu pełnił przede wszystkim druk cyfrowy. Klasyczna poligrafia, jaką znamy sprzed 10 lat, będzie zmieniała swoje oblicze. Dziś musimy sobie wyobrazić proces produkcji wyrobu poligraficznego jako zbiór różnych ważnych wydarzeń. Sam zadrukowany papier to mały fragment tego procesu. Musimy patrzeć, czy nie ma dla nas miejsca wokół samego druku – nowoczesne media skutecznie rozbudowują swoją pozycję w świadomości konsumenckiej i trzeba mieć świadomość, że to, co robimy z papierem przed jego zadrukowaniem i potem jest bardzo ważne, sam rodzaj papieru jest bardzo ważny itd. Jeśli taki gigant jak Heidelberg konstruuje system już nie druku 3D, a 4D, to sam fakt, że taki system zaczyna być potrzebny, świadczy wyłącznie o sile ludzkiej kreacji. Obiekty, które stworzymy na maszynach do druku 3D, trzeba jeszcze przecież faktycznie zadrukować, nanieść na nie obraz. Znów więc jesteśmy w poligrafii – informacje o naszej śmierci były zatem przedwczesne.
n Na początku ub.r. zapadła decyzja o połączeniu firm Grafikus Systemy Graficzne oraz Ink Polska.
J.K.: To wciąż jeszcze proces w toku, ale droga do szczęścia rzadko jest krótka i prosta. Myślę, że już dosłownie za chwilę będziemy świadkami jego ukończenia – w mentalności obu zespołów połączenie w zasadzie się dokonało. To, o co zazwyczaj najtrudniej, czyli zaufanie pracowników, już funkcjonuje – wymieniamy się doświadczeniami, kontaktami, pomagamy sobie. Pewne kwestie o charakterze formalno-prawnym okazały się jednak bardzo czasochłonne. Zarząd firmy Grafikus tworzymy obecnie ja w funkcji prezesa oraz Paweł Prokesz w funkcji wiceprezesa; przyszła formuła uwzględni również w jakiś sposób Marka Garbolińskiego, ale to są kwestie techniczne, wymagające po prostu optymalizacji.
n Kiedy Grafikus w zdecydowanie dobrych czasach dla polskiej poligrafii, czyli roku 2006 świętował 20-lecie, tworzyło go 80 osób. Jak dziś przedstawia się skala zatrudnienia?
J.K.: Mniej więcej podobnie, może z niewielką tendencją zwyżkową związaną z naszymi przyszłymi projektami. Sam rynek poligraficzny nie uzasadnia jednak tworzenia większej organizacji. Do sukcesu Grafikusa przyczynili się wszyscy z nim związani – i kiedyś, i obecnie, za co im bardzo dziękuję. Chciałbym wierzyć, że nikt źle nie wspomina tych epizodów lub dłuższych projektów i że wszystkim pomogliśmy w karierze zawodowej. Zresztą, jeśli spojrzymy na dzisiejszą branżę poligraficzną, to trochę osób na eksponowanych stanowiskach, a wywodzących się z Grafikusa jednak jest. To dla mnie zdecydowanie powód do dumy.
n Jakie – z 30-letniej perspektywy – były najlepsze lata polskiej poligrafii?
J.K.: Trudno jednoznacznie wskazać najlepsze lata – dla każdego były pewnie inne. Dla realizacji inwestycji w nasze firmy pewnie najlepsze lata są już za nami i przypadły na czas po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. W kontekście wzrostu sprzedaży, rozwoju rynków w myśleniu makroekonomicznym czeka nas jeszcze wiele dobrego. Wyraźnie widać też, że rynek w sensie właścicielskim będzie się zmieniał, czekają nas kolejne fuzje i akwizycje, szczególnie w segmencie opakowaniowym. Fenomen funduszy inwestycyjnych, które przejmują dziś firmy z obszaru poligrafii wskazuje, że za jakiś czas te przedsiębiorstwa czy grupy zoptymalizowane, jeżeli chodzi o koszty, funkcjonowanie oraz rynek zostaną ponownie sprzedane – tym razem właścicielom branżowym.
n Obecnie Grafikus to nie tylko dostawca materiałów, rozwiązań i urządzeń dla branży poligraficznej, ale także organizator branżowych konferencji i seminariów. Czy projekty o charakterze edukacyjnym są istotną częścią działalności biznesowej?
J.K.: Są i będą kontynuowane, choć w tym roku koncentrujemy się przede wszystkim na projekcie „Czas dla Polski”, promującym polską poligrafię na rynkach zagranicznych i lobbującym za nią również w kraju. Moim zdaniem polskiej poligrafii brakuje adekwatnego zainteresowania nią rodzimych władz, za którym idą przecież pieniądze. Mam nadzieję, że „Czas dla Polski” pomoże nam przykuć choćby pośrednio uwagę włodarzy – promowany jest eksport polskiej żywności, ale nie ma przecież eksportu bez odpowiedniego opakowania i tu widzę szansę dla nas na uczestniczenie w sukcesie Polski na światowych rynkach. Z pewnością pozostaniemy aktywni na polu edukacji poprzez organizację seminariów i szkoleń – raport PBKG i KPMG od 6 lat niesie właściwie tylko jedną niezmiennie negatywną opinię: na temat kształcenia zawodowego. Na tym polu jest dużo do zrobienia, więc zamiast tylko kontestować sytuację, trzeba zakasać rękawy i coś robić. Mam nadzieję, że wspólnie – to jest taki obszar, że nawet firmy czy organizacje bezpośrednio konkurujące ze sobą powinny współdziałać. Projekt „Czas dla Polski” jest dobrym przykładem takiego działania ponad podziałami.
n Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Anna Naruszko