Już w czerwcu poznamy laureatów tegorocznej edycji Międzynarodowego Biennale Plakatu, imprezy o długoletniej tradycji i wysokiej renomie. Z tej okazji, a także ponieważ „Poligrafika” jest patronem medialnym 22. MBP, przeprowadziliśmy rozmowę z Andrzejem Pągowskim, jednym z najbardziej znanych polskich artystów grafików i twórców plakatów, uczestnikiem Biennale.
Z pewnością nie po raz pierwszy bierze Pan udział w Biennale Plakatu?
Andrzej Pągowski: Uczestniczę w nim od skończenia studiów, czyli od 1978 roku. Dwie prace z mojego dyplomu wystawiałem na Biennale. Była to dla mnie sytuacja jak gdyby od razu ukierunkowująca myślenie o konkursach, gdyż właśnie podczas dyplomu mój profesor Waldemar Świerzy wręczył mi brązowy medal, który otrzymałem na Biennale Grafiki w Brnie za plakat do „Męża i żony”. Ten sam plakat wystawiłem na Biennale warszawskim, gdzie nie dostał żadnej nagrody. Uświadomiło mi to, że nagroda stanowi wypadkową gustu kilku osób oceniających. Później też niejednokrotnie zdarzało się, że moje plakaty nagrodzone na jednej imprezie na innej nawet nie kwalifikowały się do finału.
Ale sama impreza jest ważna, bo poza walką o miejsca daje przegląd tego, co się na świecie dzieje w dziedzinie plakatu. Trzeba też pamiętać, że było to pierwsze organizowane międzynarodowe Biennale i dla wielu twórców – mimo że tych imprez jest obecnie dużo – pozostało, można powiedzieć, miejscem kultowym.
Świadczy o tym choćby liczba zgłoszeń, których z roku na rok przybywa.
A.P.: Właśnie; mówi się o kryzysie plakatu, ale tych zgłoszeń z całego świata jest coraz więcej. Natomiast w Polsce bardzo mocno odczuwalny jest ilościowy kryzys plakatu. Nie ma takiej sytuacji, jaka była przed laty, kiedy odbiorca, człowiek chodzący po ulicy, czuł i dostrzegał plakat. Maleje też liczba wydawanych plakatów, ale za to zwiększyła się zdecydowanie liczba projektantów. W momencie, kiedy zaczynałem pracę, takich wziętych projektantów, u których wszyscy zamawiali, było kilkunastu, natomiast dzisiaj praktycznie każdy może stworzyć plakat i nie ma znaczenia, czy jest grafikiem, czy nie – przyczyniły się do tego techniki komputerowe. Oceniający kierują się własnym gustem, a nie np. faktem, że jakiś artysta jest uznany. No i jest jeszcze żenujący, odrażający czynnik ceny: trwa wyścig o to, kto zrobi taniej.
Co Pana skłania do stałego uczestnictwa w Biennale, pomimo że – o ile mi wiadomo – nie zdobył Pan na nim żadnej nagrody?
A.P.: Biennale to swoisty sprawdzian, kto jeszcze jest, kto tworzy, choć jeśli chodzi o środowisko krajowe, to jeszcze bardziej obiektywnym jest Salon Polskiego Plakatu organizowany naprzemiennie z Biennale w Wilanowie. Tu natomiast jest okazja do konfrontacji z zachodnimi twórcami.
Co do nagród, to już dawno przestałem wierzyć, że w Polsce będę nagradzany, bo jednak moja osoba jest wciąż dość kontrowersyjna w środowisku i myślę, że te oceny emocjonalne przeważają. Poza tym zdobyłem dotychczas wystarczająco dużo nagród, m.in. w konkursach na najlepszy plakat filmowy w Los Angeles i Chicago, by czuć się docenionym. Nigdy też tworząc plakaty czy inne prace nie robię tego z myślą o ekspozycji czy nagrodach. Natomiast bardzo doceniam prezentację dla publiczności; jest to pewnego rodzaju manifestacja: tak, nadal jesteśmy, plakat nadal istnieje i jest ważny, stanowi formę olbrzymiej artystycznej ekspansji i wypowiedzi. Jest też jednak i druga strona medalu: że ja, jako Andrzej Pągowski, nie bardzo to lubię. Ponieważ nigdy nie lubiłem eksponowania zwierząt, w cyrku czy ogrodzie zoologicznym.
Nie lubi Pan zamkniętych ekspozycji?
A.P.: Nie lubię, nie ma nic bardziej sztucznego niż ekspozycja plakatowa w sali muzealnej. Plakat jest zwierzęciem ulicznym, materią nieprzewidywalną. Tworząc plakat muszę walczyć z czymś, czego nie znam. Plakat wyklejony na ulicy jest poza mną; nie wiem, gdzie go pokażą, co znajdzie się obok. Natomiast wystawie kurator nadaje pewien układ. Pamiętam np. panujące wśród kolegów przekonanie, że gdy Biennale odbywało się w Zachęcie, istniała ściana, na której prace niejako automatycznie lepiej się eksponowały, co miało wpływ na werdykt jury. I rzeczywiście wiele plakatów z tej ściany zdobywało nagrody. Więc jeśli występuje tego typu zjawisko, że zestawienie prac czy ich usytuowanie ma wpływ na postrzeganie i nagradzanie, to coś jest nie tak.
Chyba z tego powodu robię bardzo mało wystaw swoich plakatów; tak naprawdę od wielkiej wystawy na ponad 500 plakatów w 1989 roku nie zrobiłem żadnej dużej. Natomiast namawiany przez wiele osób organizuję małe kameralne ekspozycje, np. w czasie jubileuszowego festiwalu filmowego w Gdyni czy podczas Festiwalu Plakatu Reklamowego w Krakowie, a także niedawno w teatrze Kamienica. Z jednej strony marzy mi się taka ekspozycja jak „Miasto plakatów”, o randze wydarzenia, a z drugiej strony nie mogę się przekonać, że wkładanie plakatu do takiej trochę zoologicznej formy ma sens.
W jakiej kategorii zgłosił Pan swoje prace na MBP?
A.P.: Najczęściej tworzę plakaty związane z wydarzeniami kulturalnymi, ponieważ tu występuje najmniejsza ingerencja tzw. czynników zewnętrznych. Wprawdzie dziś nie ma cenzury, ale jest potężna presja ze strony klientów i ich oczekiwań, co powoduje, że często plakaty nie są do końca takie, jak bym chciał; dotyczy to zwłaszcza plakatów reklamowych. Od czasu do czasu robię też plakaty społeczne, jak znany „Papierosy są do dupy”, który dostał nagrodę publiczności na Salonie Plakatu Polskiego w Wilanowie.
Plagą na plakatach „kulturalnych” są paski z logami sponsorów, dlatego też większość prac wysyłanych przeze mnie to plakaty dla teatru „Ateneum”, gdzie dyrektor Izabela Cywińska wydaje plakaty graficzne bez tego paska.
Na tegoroczne Biennale wysłałem trzy plakaty teatralne i jeden w kategorii specjalnej „Chopin na nowo” – w br. zrobiłem sporo plakatów w związku z Rokiem Chopinowskim.
Jaka jest Pana preferowana technika – rozumiem, że nie komputerowa?
A.P.: Tu panią zaskoczę. Od wielu lat już nie pracuję przy użyciu farb, ponieważ pojawiła się technika, która pozwala na o wiele większą dowolność i inny sposób pracy. Odbiorcy też nastawili się już na inny rodzaj przekazu graficznego. Natomiast jest to technika nieco zgubna, ponieważ pochłania masę czasu. Kiedyś siadałem, malowałem i było gotowe, teraz używając komputera rysuję na tablecie i nieraz bardzo długo trwa wypróbowywanie, sprawdzanie różnych opcji: kolorów, warstw itp.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Iwona Zdrojewska
Andrzej Pągowski jest absolwentem Wydziału Plakatu PWSSP w Poznaniu, obronił dyplom u prof. Waldemara Świerzego. Ma w dorobku ponad 1000 plakatów wydanych drukiem od 1997 r. w Polsce i za granicą. Zajmuje się także m.in. ilustracją książkową i prasową oraz scenografią teatralną i telewizyjną. Był dyrektorem artystycznym i graficznym wielu czasopism. Od 1989 r. działa również w reklamie. Obecnie jest dyrektorem kreatywnym i właścicielem firmy KreacjaPro.