Bez wykształcenia ani rusz
Jeśli chodzi o pracowników, to najkosztowniejsi są Finowie: ich tydzień pracy wynosi 32 godziny, mają prawo do emerytury w wieku 57 lat i wiele innych przywilejów. To powoduje, że fińskie zakłady przywiązują wielką wagę do maksymalnego „odchudzania”" organizacji. W Polsce pracuje się 40,5 godziny tygodniowo, ale nie wiadomo, czy za rok-dwa politycy nie podejmą decyzji o przejściu na 35-38 godzin. Wówczas nasze zakłady, które w większości pracują w systemie 4-zmianowym, będą musialy przejść na system 5-zmianowy, co wiąże się z dodatkowymi kosztami. W niektórych zakładach już trwają negocjacje ze związkami zawodowymi, czy nie przejść wcześniej na skrócony czas pracy. Nie wiadomo także, czy zakaz pracy w niedziele dyskutowany ostatnio w Polsce obejmie branżę, czy nie. Trudno sobie wyobrazić wyłączenie maszyny papierniczej na niedzielę – byłoby to zbyt kosztowne.
Obecny postęp techniczny wymaga od pracowników innych kwalifikacji, wyższych niż dotychczasowe. Coraz mniej jest miejsc w papierniach i celulozowniach dla pracowników bez wykształcenia co najmniej średniego technicznego. Niedawno w Finlandii uruchomiono nową maszynę papierniczą, gdzie 55% obsługi (pracownicy operacyjni, czyli fizyczni) stanowili inżynierowie, a pozostali mieli wykształcenie średnie techniczne. Nowoczesne maszyny są zbyt kosztowne i zbyt skomplikowane, aby obsługiwali je ludzie bez odpowiedniego wykształcenia.
Czy tak powszechnie obecnie stosowana automatyzacja jest opłacalna? Na niektórych stanowiskach tak, na innych nie, ponieważ tam jej koszty są wyższe niż koszty zatrudnienia pracowników.
Uważa się, że lekiem na wszystko jest outsourcing (zastosowano go na dużą skalę np. w Kostrzynie). Są jednak pewne granice opłacalności i trzeba to dobrze przeliczyć. Problem z naborem pracowników, z którym borykają się różne branże, zaczyna też dotyczyć branży papierniczej. Poszukiwani są nie tylko ślusarze, murarze, płytkarze, betoniarze, ale zaczyna też brakować kadry, zwłaszcza ze średnim wykształceniem technicznym. Likwidacja szkolnictwa zawodowego i średniego technicznego spowodowała brak techników, automatyków, elektryków. Z drugiej strony absolwenci wyższych uczelni nie mają ochoty jechać do pracy w drugi koniec kraju, do takich miejscowości jak Kostrzyn, Świecie, Ostrołęka czy Kwidzyn. A wiele zakładów np. w Szwecji jest zlokalizowanych w wioskach liczących 400 mieszkańców. W krajach skandynawskich największym problemem kadry zarządzającej fabrykami jest więc zachęcenie absolwentów, ponieważ „Przystanek Alaska” nie każdemu odpowiada. To powoduje, że struktura wiekowa pracowników staje się niebezpieczna; np. średnia wieku pracowników w szwedzkich zakładach grupy Arctic to powyżej 50 lat, w Kostrzynie – 43 lata. Nikt młody nie chce pracować, nawet za duże pieniądze.
Znajomość języków obcych nie tylko jest niezbędna, ale też jeden język już nie wystarcza. Dodatkowe, których znajomość jest pożądana, to m.in. chiński, hiszpański, rosyjski; tam bowiem są inwestycje i za kilka lat będą ciekawe miejsca pracy. Już zachęca się polską kadrę inżynierską do wyjazdów na wschód albo na północ.
Zagadnienie godne uwagi to zmiana organizacji pracy w fabrykach. Już nie jest to prosty schemat typu: dyrektor naczelny, pion produkcji itd. Najczęściej nasze zakłady należą do większych grup, co powoduje organizację procesową: szef danego procesu jest np. w Brukseli, szef zaopatrzenia – w Londynie, szef finansowy – w Helsinkach. Pracownik z Kostrzyna, Kwidzyna czy Świecia ma więc jednego szefa wirtualnego, a drugiego „fizycznego” – na miejscu. Wiele zadań jest też realizowanych w ramach zespołów projektowych, co wymaga od młodej kadry umiejętności interpersonalnych i nadzorowania zespołów ludzkich. To jest chyba największą bolączką polskiej młodej kadry inżynierskiej, albowiem tego nie uczą na żadnej uczelni; do tego potrzeba chęci, talentu i doświadczenia. Fabryki nie mają czasu ani pieniędzy, żeby przygotowywać absolwentów przez rok czy 2 lata do funkcji kierowniczych; nie ma też miejsc dla asystentów. Prezesi oczekują osób kompetentnych fachowo i potrafiących zarządzać zespołem.
Kosztowna logistyka
Rynki o dużym potencjale – Europy Wschodniej, Azji i częściowo Ameryki Płd. – nie pokrywają się z regionami dysponującymi nadwyżką mocy produkcyjnych (Ameryka Płn., Europa). To powoduje, że transport wyrobów gotowych i surowców jest bardzo kosztowny. Oto przykład: transport tony papieru z Kostrzyna do klienta na Płw. Iberyjskim kosztuje 75 euro, a tony papieru o podobnej jakości z nowoczesnej papierni w Brazylii statkiem do Hiszpanii – 30 USD. Kostrzyn nie jest w stanie konkurować z taką ceną zważywszy, że samochód jedzie 2 doby. Rosnące koszty oleju napędowego, obowiązujące limity czasu pracy kierowców i opłaty drogowe powodują, że koszty logistyki w Europie stają się bardzo wysokie. Przy tym oczekiwania klientów rosną: chcą otrzymywać dostawy szybciej (najlepiej z dnia na dzień) i częściej, ale mniejsze ilości, z dostawą loco drukarnia, co oznacza, że koszty magazynowania są przerzucane na fabryki, które z kolei muszą zwiększać swoje magazyny, aby zachować konkurencyjność. Tak np. w Kostrzynie podjęto decyzję o budowie nowego magazynu o powierzchni blisko 20 tys. m2.
Inne zagrożenia
To, co również dotyka naszą branżę, głównie w Polsce, to duża zmienność prawa. Przepisy ulegają zmianie co roku, a często nawet kilka razy w roku. Konsultacje administracji państwowej z przemysłem, jeśli są, to często bardzo krótkie i niewystarczające.
Koszty rosną w tempie 5-8% rocznie. W ciągu ostatnich 3 lat w Europie Zachodniej i Ameryce Płn. wzrosły o ponad 20%. Wynika to głównie ze wzrostu kosztów energii i drewna oraz chemikaliów, których większość oparta jest na ropie naftowej; wzrost jej cen w ciągu ostatnich lat podniósł też koszt chemikaliów. W dodatku upalne lato 2006 spowodowało, że zbiory ziemniaków – głównego źródła skrobi dla naszej branży – były bardzo kiepskie i można się spodziewać podwyżek cen skrobi o 10-20%. Wszystko to przekłada się na rentowność całej branży. Producenci papieru starają się podnosić ceny, ale tak naprawdę w okresie, kiedy mamy wciąż nadwyżkę mocy produkcyjnych nad zdolnościami konsumpcji na wszystkich niemal rynkach, możliwości wzrostu cen są niewielkie. Według analityków finansowych tylko inwestycje w Europie Wschodniej i Brazylii dają szanse osiągnięcia rentowności wyższej niż minimalna. Wszystko to powoduje, że znaczna część firm zmienia właściciela. Inwestorzy odchodzą od inwestowania w branżę papierniczą. Znaczna część dużych i średnich zakładów wykazuje w ostatnich latach straty. Z drugiej strony ich bilanse są tak obciążone kredytami, że są zmuszone sprzedawać całe swoje biznesy albo biznesy poboczne po to, żeby poprawić wskaźnik rentowności.
Skoro zwrot z kapitału jest niewielki, nie ma chętnych do inwestowania. Skoro nie ma chętnych, nie ma też szans na odtwarzanie majątku. W wielu zakładach w Europie Zachodniej i USA nakłady na inwestycje to 40-50% rocznej amortyzacji. Na rozwój już nie wystarcza. Dochodzi do tego, że niektóre zakłady wolą nie przeprowadzać remontów eksploatując maszyny tak długo, jak się da, a potem zamknąć interes.
Banki od 2 lat postrzegają naszą branżę jako bardziej ryzykowną. To z kolei przekłada się na koszt pozyskania kapitału. Kredyty na nasze inwestycje są coraz droższe. Okazało się, że głośne fuzje i przejęcia, które miały miejsce na początku i w połowie lat 90., kiedy powstawały wielkie konglomeraty produkujące powyżej 10 mln ton papieru i celulozy rocznie, nie przyniosły spodziewanych efektów. Oszczędności, których się spodziewano, wzrosty zysku i rentowności nie nadeszły. Wynikało to z różnych względów, ale w wielu przypadkach powodem były różnice kulturowe. Trudno było się porozumieć np. właścicielom mającym siedzibę w Finlandii z zakładem zlokalizowanym w Nowej Zelandii. To samo dzieje się w Europie. Małe zakłady, najmniej rentowne, bankrutują; czasem są przejmowane i dzięki odpowiedniemu inwestorowi stają się rentowne.
Co przed nami?
Czego należy się spodziewać w najbliższych latach? Nie będzie miejsca dla firm średniej wielkości, nawet takich jak Kostrzyn: zbyt małych, by były efektywne, a zbyt dużych, żeby szybko się zmieniać. Według mnie przyszłość należy do małych producentów wytwarzających od kilkunastu do kilkudziesięciu ton papieru rocznie, zatrudniających poniżej 80 osób, którzy mogą bardzo szybko przestawiać się z jednego asortymentu na drugi i wytwarzają produkty niszowe, dla wielkich nieopłacalne. Przetrwają też najwięksi, którzy są w stanie przerzucić kapitał, maszyny i ludzi z jednego kontynentu na drugi. Ilustracją tego twierdzenia mogą być dane z USA: w 2004 r. wskutek zamknięcia maszyn papierniczych ze względu na niekonkurencyjność ponad 2 mln ton zostało wyłączonych z produkcji; w 2005 jeszcze więcej: ponad 3 mln ton. Za rok 2006 brak danych, ale można się spodziewać, że będzie to podobny poziom. Tylko w USA i Kanadzie od 2000 r. zmniejszono produkcję o 12% w wyniku decyzji o zamknięciu nierentownych zakładów.
Gdzie stawiane są nowe maszyny? Tam, gdzie jest potencjał rynku, czyli w Europie Wschodniej, Ameryce Płd. i Azji. Średni przyrost konsumpcji papieru w Europie Zachodniej wynosi 1-1,5%, w krajach Europy Wschodniej powyżej 4%, a w Indiach czy Chinach – powyżej 15%. Są to również kraje dysponujące tańszą siłą roboczą.
W Europie ostatnio zbudowano nową linię do produkcji papieru 4 lata temu, a planowane inwestycje zostały przesunięte o rok, co świadczy o braku przekonania decydentów co do właściwości tej decyzji. Maszyny są już zamówione, ale niekoniecznie muszą być zainstalowane tam, gdzie pierwotnie planowano, lecz w miejscach gwarantujących dostęp do surowców, czyli plantacji, gdzie jest tania energia, a przepisy dotyczące ochrony środowiska są – delikatnie mówiąc – zdecydowanie mniej restrykcyjne. Na przykład papiernie budowane w Chinach nie mają oczyszczalni ścieków, czym nikt się specjalnie nie przejmuje – ścieki są spuszczane do rzeki.
Surowce włókniste, stanowiące najbardziej kosztotwórczy element produkcji, to być albo nie być dla branży. Dużo się mówi o recyclingu, ale możliwości zastosowania włókien wtórnych są ograniczone. O kierunku rozwoju branży będą więc decydowały włókna pierwotne. Tytułem porównania warto przytoczyć przykład Brazylii, gdzie na plantacjach o powierzchni powyżej 100 tys. ha eukaliptus rośnie błyskawicznie i po 6 latach nadaje się do wyrębu, podczas gdy wiek rębności np. brzozy w Skandynawii to 60-80 lat. Jedyny region Europy, w którym jest szansa utrzymania konkurencyjności, to Płw. Iberyjski, gdzie znajdują się właśnie plantacje eukaliptusa.
Jeśli chodzi o konkurencyjność produkcji celulozy wg regionów jej powstawania, to dominują Brazylia, Indonezja, Urugwaj i Chile. Koszty produkcji na poziomie akceptowalnym są w Portugalii, Rosji i krajach azjatyckich. W Ameryce Płn. jest to zdecydowanie nieopłacalne ze względu na duże koszty środowiskowe, ludzkie i długi okres dojrzewania drzew. W ciągu ostatnich 6 lat prawie 5 mln ton celulozy zostało wyłączone z rynku ze względu na niekonkurencyjność. Nie bez kozery Finowie zainwestowali w Urugwaju w celulozownię o wydajności 1 mln ton.
I znów te Chiny…
Modnym ostatnio tematem we wszystkich branżach i w wielu krajach jest kwestia chińskiego zagrożenia. Czy naprawdę chińscy producenci papieru nas zdominują? W 2003 r. produkcja wszystkich gatunków papieru i kartonu w Chinach wynosiła 43 mln ton, w 2004 – 50 mln, do roku 2010 powinno to być 60 mln, a do 2020 – 120 mln. Tam się buduje jedyne nowe maszyny (nota bene na rynku azjatyckim jedna z polskich firm uzyskała kontrakt na dostawę 30 wlewów do maszyn papierniczych!). Obecnie w Chinach jest ponad 5000 papierni, z tego ponad 80% to małe zakładziki o zdolnosci produkcyjnej poniżej 20 tys. ton rocznie, prawie manufaktury, w niewielkim tylko stopniu zmechanizowane. Wskaźniki zużycia papieru i kartonu w Chinach w 2004 r. wzrosły o 20% w stosunku do roku 2003.
Co blokuje jeszcze szybszy rozwój branży papierniczej w Chinach? Przede wszystkim brak własnych źródeł włókna. Chińczycy wykupują olbrzymie ilości makulatury z całego świata; jest to ok. 4 mln ton rocznie. Kupują też 80% produkcji rosyjskiej celulozy mając zawarte specjalne kontrakty z rosyjskimi kolejami, dzięki czemu koszt transportu tony celulozy z Syberii do Chin to mniej niż 10 USD (a za pośrednictwem PKP z Brześcia do Kostrzyna – 20 USD). Zakładają również swoje plantacje; jedynym regionem w Chinach, gdzie można uprawiać efektywnie eukaliptus, jest wyspa Hainan. Przewiduje się, że w ciągu kilku lat powstanie tam ponad 1 mln ha plantacji. To jednak i tak za mało, dlatego Chińczycy inwestują w pozyskiwanie celulozy z krajów Dalekiego Wschodu (Indonezja, Malezja), a nawet z Australii; ostatnio poczynili też bezpośrednie inwestycje w Chile.
Kolejny problem to zaopatrzenie w wodę. Ponieważ nikt tam nie dba o ekologię, producenci muszą sporo wydawać na uzdatnienie wody i mają duże problemy z lokalizacją nowych inwestycji. Zbyt szybki rozwój przemysłu chińskiego powoduje też powstawanie niedoboru energii, nie tylko dla branży papierniczej; już zdarzają się wyłączenia.
Jeśli chodzi o finansowanie inwestycji, to póki co większość inwestycji w Chinach jest finansowana z kredytów udzielanych przez banki państwowe, które dają pieniądze nie bacząc na ryzyko i koszty. Bank Światowy szacuje, że ponad 35% kredytów udzielonych przez banki chińskie w Chinach to albo kredyty zagrożone, albo już stracone.
Witajcie w ciężkich czasach
Reasumując: należy przygotować się do nadchodzących ciężkich czasów, aby nie obudzić się za parę lat jako zombie, czyli fabryka, która nie jest w stanie konkurować na rynku. Polski przemysł celulozowo-papierniczy ma duży potencjał; został w większości skutecznie sprywatyzowany i zmodernizowany i na zagranicznych rynkach – nie tylko europejskich – radzi sobie całkiem nieźle. Jaka będzie przyszłość? Polska jako kraj jest zobowiązana do określonego poziomu recyclingu, co oznacza, że konieczne będą nakłady – przy pomocy rządowej – na budowę zakładów zajmujących się recyclingiem i deinkingiem (odfarbianiem). Powinno się zwiększać podaż włókna wtórnego.
Jeśli te warunki zostaną zachowane, to absolwenci studiów o kierunku „papiernictwo” bez problemu znajdą pracę – w Polsce lub innych krajach.
(Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji)