Tytułem wstępu…
6 gru 2016 14:53
„Wspólne normy dla nowej rzeczywistości” to hasło światowego forum ekonomicznego, odbywającego się pod koniec stycznia br. w Davos. Choć dla niektórych obserwatorów była to zwykła „nuda”, to 2500 delegatów postawiło kilka ciekawych pytań. Na
przykład: co zrobić, aby era pokryzysowa nie była jednocześnie erą przedkryzysową?
I czy rzeczywiście kryzys już za nami, czy to raczej konsekwencja sztucznych miar i estymacji, które zostały poczynione? Wreszcie: jak nie dopuścić, aby kryzys finansowy stał się kryzysem społecznym, aby rozwiązywanie problemów kryzysowych nie odbywało się kosztem przyszłych pokoleń? Żyjemy w świecie, który staje się coraz bardziej kompleksowy, powiązany i interaktywny, w którym zaufanie publiczne do liderów i rządów jest mocno nadszarpnięte, co stawia pod znakiem zapytania przyszły wzrost ekonomiczny oraz polityczną stabilność. Dlatego tak ważne w Davos było zagadnienie wspólnych norm dla nowej rzeczywistości.
O znaczeniu wspólnych norm od lat mówimy także w branży poligraficznej. Czy
rozumianych w kategoriach etycznych (dumping cenowy, nieuczciwa konkurencja itp.), czy też wspólnych standardów. Jakie powinny być wspólne normy w NOWEJ rzeczywistości, w jakiej znalazł się przemysł drukarski? Większość drukarń już pod koniec ubiegłego roku odczuło skutki ożywienia gospodarczego w postaci większej ilości zleceń, co niekoniecznie oznaczało większe zyski. Niestety nową normą współczesnej poligrafii jest drukowanie większej ilości zleceń o coraz niższych nakładach przy coraz niższych marżach, dlatego pytanie, jak zapewnić sobie rentowność, staje się kluczowe. Zaprzyjaźniony redaktor z Wielkiej Brytanii opowiedział mi niedawno o nowoczesnej londyńskiej drukarni cyfrowej wyspecjalizowanej w obsłudze punktów sprzedaży. Drukarnia powstała 7 lat temu i wykorzystywała do produkcji reklam, POS-ów, POP-ów czy oznakowań technologie solwentową, wodną oraz UV. 2010 rok był dla nich najgorszy w historii, ale w październiku ub.r. przyjęli również jak dotychczas najwięcej zleceń. I nawet w październiku nic nie zarobili, a są drukarnią wielokrotnie nagradzaną za jakość produkcji choćby przez brytyjski magazyn „PrintWeek”. Właściciele poszli po rozum do głowy i odkryli, że nowoczesne, drukujące z najwyższą jakością plotery to nie wszystko. Zbyt duży udział prac ręcznych (przypominam, że mowa o Londynie), zła komunikacja wewnątrz drukarni, brak optymalizacji procesów i przede wszystkim niedostosowany i niezintegrowany z workflow system MIS zadecydowały o braku sukcesów. Właściciele po prostu nie dostosowali się do nowych norm, w których słowa-klucze to automatyzacja, optymalizacja i integracja. Prawda jest taka, że 85-90 proc. urządzeń dostępnych na rynku (oczywiście w tej samej klasie) charakteryzują podobna jakość i możliwości.
Ta jakość jest akceptowana przez klienta, jego obecnie interesuje cena i czas realizacji zlecenia. Dlatego zanim zainwestujemy w kolejne superurządzenie, może warto pomyśleć, czy pozwoli nam oferować klientom to, czego oczekują? Czy czas zwrotu z inwestycji jest wystarczająco krótki? I przede wszystkim: czy nie wystarczy po prostu krytyczne spojrzenie na procesy odbywające się w naszym zakładzie, od prepressu po finiszing? Mam nadzieję, że pomoże w tym Państwu lutowa Poligrafika. Miłej lektury!